Prolog

336 12 0
                                    

Na wstępie pragnę dodać, że pozdrawiam wszystkich, którzy natknęli się na tą książkę w poszukiwaniu czegoś dla siebie. Liczę, że jest to właśnie to czego szukaliście:)

May

Kolejny szary dzień, zaczynający się monotonną rutyną. Starając się go zawsze jakoś urozmaicać, sprawiłam, że wiele rzeczy nie jest już tak ekscytujących jak wcześniej. Mam już tego dosyć! Nie znoszę, kiedy powtarzające się niemalże identyczne tygodnie, przyćmiewają mój zaskakujący dar — ciekawość i tajemniczość. Zaczęłam się zastanawiać, jak w ogóle do tego dopuściłam. Żeby każdy nowy dzień był tak nudny i bezceremonialny, bynajmniej dla mnie. Wszyscy zawsze zazdrościli mi życia. Byłam bogata, ustawiona i przede wszystkim miałam powodzenie u płci przeciwnej... i nie tylko przeciwnej.

Przeciągnęłam się i zeszłam z wysokiego, dużego łóżka. Położyłam stopy na zimnej marmurowej powierzchni. Dopiero teraz poczułam chłód na swoim cele i szybkim spojrzeniem zaczęłam szukać czegoś do ubrania — w końcu byłam naga.

Narzuciłam na siebie za dużą koszulę, którą znalazłam na podłodze przy skraju łóżka i udałam się w stronę barku. Wydając bezszelestne kroki na kamiennej podłodze, szybko znalazłam się w jednym z moich ulubionych miejsc apartamentu. Ociągając się, przygotowałam sobie martini, na które przepis miałam w małym paluszku. Ujęłam charakterystycznego kształtu kieliszek dłonią i ruszyłam w kierunku wielkich, szklanych okien, prowadzących na przestronny taras widokowy.

Wyszłam na zewnątrz i stanęłam przy szklanej balustradzie. Zawisłam beznamiętnie na łokciach i przeleciałam wzrokiem po szczytach drapaczy chmur Los Angeles. Widok jak co dzień był onieśmielający, chociaż dla mnie co najwyżej był przeciętnie urzekający. Kiedy codziennie człowiek budzi się, widząc tak piękne rzeczy, z czasem stają one zwykłym przyzwyczajeniem i niczym zachwycającym. Smutne, ale prawdziwe.
Spojrzałam w dół, na te zatłoczone ulice i pospiesznie poruszających się ludzi niczym nie znające odpoczynku małe mrówki. Od szyb wieżowców odbijało się poranne słońce, które wpadało zawsze prosto przez szyby do mojego apartamentu.

Zrobiłam kolejny łyk martini, delektując się przyjemnym posmakiem alkoholu, który rozgrzewał mnie od środka. Po całym tygodniu pracy miałam ochotę wreszcie odpocząć... przynajmniej odrobinę. Wiedziałam, że dla mojej osoby słowo „odpoczynek" nigdy w pełni nie funkcjonuje. Ciężko było mi po prostu wsiąść wolne na tydzień czy krótszy okres czasu i nawet nie myśleć o pracy. Nie dlatego, że nie mogłam sobie na to pozwolić, tylko nie wiedząc dlaczego czułam się wtedy bezużyteczna. Jakby tego nie było mało, mając nieco czasu i nie zajmując głowy pracą zaczynałam powracać do przeszłości, czego bardzo, bardzo nienawidziłam.

Westchnęłam smutno, kiedy mój beztroski poranek wygasł wraz z ostatnim słodko-gorzkim, ziołowym smakiem. Odwróciłam się tyłem do przeciętnie pięknego widoku i wróciłam do środka. Odłożyłam kieliszek na pierwszy lepszy stolik, po czym zwróciłam się w stronę łazienki. Stawiając niemal bezgłośne kroki na podłodze, czułam się jeszcze bardziej samotna niż zazwyczaj. Jak zawsze oszukiwałam się, że wcale mi to nie przeszkadzało. Było mi z tym nawet dobrze. Nie potrzebowałam nikogo. Tym bardziej płci przeciwnej!

Zrzuciłam z ramion koszulę i weszłam pod prysznic, oczekując jak zawsze naiwnie, że spłucze wraz z wodą ze mnie wszystkie zmartwienia. Odgarnęłam mokre włosy do tyłu, przysłuchując się uspokajającemu odgłosowi uderzających kropel wody o marmurową kafle. Czułam jak ciepłe strużki wody katowały moją gładką powierzchnie skóry, dając upust napiętym wiecznie mięśniom.

Usłyszałam odgłosy wydobywające się zza nie domkniętych drzwi łazienki. Szybko przypomniałam sobie, że już minęło trochę czasu, od kiedy wstałam. Skojarzyłam fakty z dzisiejszej nocy... Jednak nie byłam tak bardzo fizycznie sama jak mi się wydawało.

May Ellison a smile worth a sin [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz