Rozdział 4

84 8 0
                                    

May

Obudził mnie donośny dźwięk budzika. Zaczęłam na ślepo szukać ręką telefonu, aby jak najszybciej wyłączyć tą uporczywą melodię. Spojrzałam na godzinę, którą wskazywał wyświetlacz ekranu. Była 05.30. Podniosłam się do pozycji siedzącej i przeciągnęłam. Zeszłam z łóżka i ruszyłam w kierunku łazienki, aby zacząć szykować się do pracy. Zdziwiłam się, że już był poniedziałek, skoro dopiero co zaczęłam weekend.

Weszłam pod prysznic. Poczułam na swojej skórze chłodne krople wody, które spadały ze złotej baterii prysznicowej. Zamknęłam oczy i przejechałam mokrymi rękami wzdłuż twarzy do linii włosów. Odchyliłam głowę w tył, opuszczając bezwładnie ręce. Dziś twoim przeciwnikiem będzie nowy mecenas, którego nie znasz. W głowie zaczął pojawiać mi się zamęt. Może być dobry. Naprawdę dobry. Bynajmniej tak wszyscy mówią. Otworzyłam oczy.

— Ale ty jesteś lepsza. — powiedziałam z pewnością, wpatrując się w baterię prysznicową.

Jeszcze nigdy nie przegrałam żadnej sprawy, czemu tym razem miałoby być inaczej? Odgłos spadających kropel umilkł. Wyszłam na środek marmurowej łazienki. Podeszłam w stronę dużego lustra i oparłam ręce na kamiennym blacie. Wpatrując się w moją twarz, na której mieniły się krople wody, spojrzałam z zaciekawieniem w brązowozielone oczy mojego lustrzanego odbicia. Wzięłam głęboki wdech, wciąż wpatrując się w drugą siebie, identyczną pod każdym względem, jednak pustą w środku. Zamknęłam oczy, skupiając się, jak po moim ciele spływają zimne krople wody, tworząc mokre stróżki. W myślach znowu pojawiły się wątpliwe myśli.

— Przestań. — powiedziałam rozkazującym tonem, unosząc głowę i otwierając oczy. Zobaczyłam ponownie swoje puste odbicie. Przewróciłam oczami. Szybkim ruchem odepchnęłam się od blatu i chwyciłam granatowy, jedwabny szlafrok. Narzuciłam go na ramiona i ruszyłam w stronę garderoby, która była na lewo od łazienki. Po wejściu do mojego ulubionego pomieszczenia zdecydowałam się na ciemnozielone, luźne, garniturowe spodnie. Marynarkę o identycznym kolorze i klasyczną białą koszulę. Z butów wybrałam ciemnozielone, zamszowe szpilki Manolo Blahnik. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym przez piętnaście minut nie zastanawiała się jakie dodatki byłyby lepsze. Wreszcie zakładając na nadgarstek złoty zegarek Patka Philippa i wyjmując z szafki skórzaną aktówkę Burberry, byłam pewna, że wszystko dobrze pasuje.

Po ubraniu udałam się w stronę gabinetu. Podeszłam do ogromnego, drewnianego, starego biurka, na którym leżały idealnie posortowane, czarne teczki. Chwyciłam pierwszy stos i starannie włożyłam go do aktówki. Nagle przypomniało mi się, że zapomniałam jeszcze najważniejszej rzeczy. Popędziłam w stronę garderoby.

Gdy miałam już wszystko, czego potrzebowałam, spojrzałam na tarczę zegarka. Była 6.30. Doskonale. Przycisnęłam guzik przywołujący windę. Uśmiechnęłam się, by oszukać swoje negatywnie nastawione myśli. W momencie, kiedy drzwi windy otworzyły się, przypomniał mi się jeszcze jeden drobiazg. Popędziłam w stronę sypialni.

Brunet spał, więc postanowiłam go nie budzić. Nie dlatego by mu nie przerywać, tylko by nikt mnie nie zatrzymał. Napisałam na białej karteczce:

Jakbyś czegoś potrzebował, jestem na 1 st. Street, Suite 4311 Los Angeles. i położyłam ją na pustej połowie łóżka.

Wyszłam z apartamentu, w prawej ręce niosąc aktówkę, a w lewej togę z zielonym żabotem.

⋆⋆⋆

Popchnęłam szklane drzwi, które stawiając opór otworzyły się, wpuszczając mnie do ogromnego, rozświetlonego holu. Na wprost wejścia ciągnęła się recepcja, która zlewała się z wielkim, białym pomieszczeniem. Recepcjonista spojrzał na mnie zza monitora.

May Ellison a smile worth a sin [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz