Rozdział 7

80 8 0
                                    

Jakbyście mogli zostawić coś po sobie w komentarzach, byłoby mi miło

Chwyciłam czarną, skórzaną aktówkę Louis Vuitton i zatrzasnęłam drzwi czarnego chevroleta. Okrążyłam auto i ruszyłam wzdłuż szerokiego chodnika, przechodząc koło pięknie ozdobionych witryn sklepowych i sklepu z prasą. Odgłos moich szpilek rytmicznie dawał o sobie znać z każdym krokiem, stawianym na dużych, betonowych płytach. Gdy skręciłam za nowo otwierającą się kawiarnią, ujrzałam dwupiętrowy budynek z marmurowymi ścianami i stylizowanymi zdobieniami. W porównaniu z resztą zabudowy wyglądał dopasowanie, a zarazem ponadczasowo. Wejście z dwóch stron zdobiły kolumny, które podtrzymywały ozdobny łuk nad drzwiami wejściowymi, gdzie widniał wyryty w marmurze, złoty napis: „Ellison & Murphy".

Uśmiechnęłam się dobrowolnie pod nosem. Zazwyczaj nie zwracałam na niego szczególnej uwagi, ale dzisiaj ponownie na niego spojrzałam, przypominając sobie, jak to wszystko się zaczęło. Gdy po raz pierwszy zaczęłam żyć tak naprawdę. Bez tajemnic, braku zrozumienia i strachu. Zrozumiałam, że mogę podążać własną drogą, nie podporządkowując się nikomu. Być panem własnego losu, bez ciągłej nadziei na lepsze jutro. Po prostu być. Tu i teraz. Żyć chwilą. Przybrałam swój słynny poker face i ruszyłam w kierunku wejścia.

Popchnęłam wielkie, czarne drzwi, które z lekkim zgrzytem wpuściły mnie do przestronnego pomieszczenia, oblanego w połyskującej czerni, w którym pomimo chłodnego wystroju sekretarka przywitała mnie z entuzjazmem.

— Dzień dobry. Na 9.00 ma pani mecenas umówionego pierwszego klienta w sprawie majątkowej, więc ma pani jeszcze chwilkę. — powiedziała, obdarzając mnie promiennym uśmiechem.

— Jak przyjdzie, poślij go do mojego gabinetu, jeszcze muszę się czymś zająć. — odpowiedziałam beznamiętnie i ruszyłam w stronę oświetlonego jedynie blaskiem lamp korytarza.

Na jego ścianach prócz doskonale wykonanych replik znanych obrazów, pojawiały się również różne nagrody, jakie zdobyła kancelaria. Wycinki z gazet, zdjęcia uchwycone podczas zlotów adwokatów, czy szkoleń zawodowych.

Skręciłam w prawo za obrazem damy z gronostajem, który był świętością dla Lauren. Pamiętam jak podczas remontu, osobiście stała nad robotnikami i sprawdzała, czy aby go nie uszkodzą, zamiast pracować. A w momencie, gdy mieli go zdjąć ze ściany i zapakować w ochronną folię — nie potrafiliśmy się powstrzymać z Patrykiem od śmiechu. Zatrzymałam się przed wielkimi czarnymi drzwiami, naprzeciwko których znajdowało się duże pomieszczenie z trzema biurkami.

Otworzyłam je, wchodząc do utopionego w mroku pomieszczenia. Podeszłam do ciemnych, atłasowych zasłon i szybkim ruchem odsłoniłam je, wpuszczając do gabinetu poranne promienie słońca. Gabinet był średniej wielkości pomieszczeniem, doskonale dostosowanym do codziennego użytkowania. O czym nie raz się przekonywałam, gdy pracując do późna, zasypiałam w fotelu przy biurku. I wcale nie budziłam się później z bólem kręgosłupa.

Podeszłam do wielkiego, dębowego biurka, mieszczącego się mniej więcej na środku gabinetu. Otworzyłam laptopa i zaczęłam przeglądać strony salonów z zegarkami. Nie znałam jeszcze Toma na tyle, by wiedzieć jaki prezent wybrać, ale cóż zegarek powinien przypaść mu do gustu. Kto by nie lubił zegarków?

Usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam na tarczę czarnego zegara, stojącego przy ciemnej, zamszowej kanapie.

— Proszę wejść. — powiedziałam bezbarwnym głosem.

Drzwi otworzyła drobna kobieta w białej sukience. Miała długie, pofalowane włosy, a na głowie kapelusz z dużym rondem — wyglądała, jakby dopiero co wróciła z wakacji. Z długich i luksusowych wakacji.

May Ellison a smile worth a sin [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz