Rozdział 10

48 8 1
                                    

May

Zasunęłam zamszowe, ciemnoszare zasłony, za którymi widać było już jedynie ciemność, rozświetloną przez różnokolorowe, miejskie światła. Włożyłam kilka teczek do czarnej, skórzanej aktówki Versace i zgasiłam lampkę, która stała na biurku. W pomieszczeniu natychmiast zrobiło się ciemniej, a pojedyncze światło znajdujące się nad obrazem Mężczyzny w meloniku, zdawało się zapobiec nieuniknionej ciemności.

Otworzyłam drzwi gabinetu i odwróciłam się, by pozostawić puste i sponiewierane w ciszy pomieszczenie. Zamknęłam drzwi na klucz i schowałam go do bocznej kieszonki aktówki. Odwróciłam się i uderzyłam z impetem w twardy tors Toma, a wszystkie dokumenty, które przed chwilą trzymał spadły z hukiem na podłogę. Spojrzałam na dół, biorąc głęboki wdech, ale widok ogromnej ilości rozsypanych kartek wcale mnie nie uspokoił.

Już za późno. Zmęczenie i to zdarzenie wzięły górę.

— Co ty tu jeszcze do cholery robisz?! — warknęłam, nie siląc się na miłe słówka. Spojrzałam na zegarek, oplatający mój nadgarstek, ale słabe światło korytarza nie pozwoliło mi na odczytanie godziny. — Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, która już jest godzina. Koniec tego dobrego. Już cię nie ma. — Wskazałam w stronę drzwi kancelarii, które znajdowały się na końcu długiego korytarza. Wreszcie ponownie spojrzałam na Thomasa, który jedynie stał i bezczelnie, nie robiąc nic, się we mnie wpatrywał.

— Spokojnie, chciałem jedynie odłożyć dokumenty na biurko i przekazać pani, że już się zbieram. Najwyraźniej pani mecenas mnie uprzedziła. — Uśmiechnął się czule i przykucnął, zaczynając, sprzątać porozrzucane dokumenty. Przewróciłam oczami i dołączyłam do niego. Im szybciej to pozbieramy, tym szybciej pójdę do domu.

— Proszę zostawić. Jest pani zmęczona. — Chwycił mój nadgarstek, powodując, że upuściłam plik kartek, które przed chwilą jeszcze trzymałam.

Podniosłam głowę, napotykając jego spojrzenie. Jego karmelowe oczy teraz były ciemne niczym atłasowa otchłań, która mogłaby mnie pochłonąć. Pracowaliśmy zaledwie od trzech miesięcy, a on już stworzył we mnie małego kotka, który, gdy tylko napotka jego spojrzenie, ściska moje serce z całej siły. W takich momentach nie jestem w stanie racjonalnie myśleć. Nie potrafię oderwać wzroku, a tym bardziej przysunąć się bliżej, by zobaczyć czy cokolwiek to zmieni. Gdybym była sobą, tą sprzed naszego pierwszego spotkania, jestem pewna, że myślałabym w pełni racjonalnie.

— Posprzątam to sam, pani musi jak najszybciej się położyć. — powiedział aksamitnym i nad wyraz spokojnym głosem. Przekrzywiłam głowę w bok, by z innej perspektywy przyjrzeć się jego rysom. Miał nienaganny dwudniowy zarost, który podkreślał jego zarysowane kości policzkowe. Ciemnobrązowe włosy, które zazwyczaj były starannie ułożone, teraz były w lekkim nieładzie, a kilka zbuntowanych pasm opadało na czoło. Chciał pomóc mi wstać, ale w tym momencie powróciły resztki energii, które najwidoczniej potrzebowały poważnej motywacji do działania.

— Nie trzeba. — Wyswobodziłam się z jego uchwytu i odeszłam o kilka kroków na bok, wychodząc z wielkiego dywanu pomieszanych kartek.

Starałam się uważnie stawiać kroki, by żadna z nich nie musiała cierpieć z powodu moich wysokich obcasów, które po całym dniu również stanowiły udrękę. Mogłam sobie tylko wyobrazić, jak zabawnie musiało to wyglądać. 

Weszłam do pomieszczenia znajdującego się naprzeciwko mojego biura i usiadłam na skórzanym fotelu, podobnym do tego, który znajdował się w moim gabinecie. Zamknęłam oczy tylko na chwilę. Zanim się spostrzegłam, zasnęłam opierając głowę na ręce.

— Lepiej będzi,e jak panią zawiozę. — Wpół oprzytomniała, podniosłam głowę i obdarzyłam Toma ospałym spojrzeniem.

— Mhm. — Na tę chwilę nie potrafiłam odpowiedzieć nic innego. Wstałam z fotela i zobaczyłam, że w miejscu, gdzie wcześniej rozsypane były dokumenty, znowu mieniła się, jedynie nieskazitelnie czysta podłoga.

— Pozwoliłem sobie jeszcze uporządkować dokumenty. Nie chciałem od razu pani budzić. — Jego wzrok padł na stertę teczek po mojej prawej stronie. Dopiero teraz spostrzegłam, że zasnęłam przy jego biurku.

— Dobrze, a teraz już marsz do domu. — mruknęłam. Ruszyłam pewnym krokiem w stronę drzwi wyjściowych. Boże, jeszcze aktówka. Przyłożyłam sobie dłoń do czoła, nie rozumiejąc, jak można być tak nierozgarniętym.

— Chyba pani zapomniała. — Thomas wyciągnął w moją stronę czarną torbę, posyłając figlarny uśmiech. Pokiwałam z rozbawieniem głową i przeszłam przez drzwi, wychodząc na betonowy chodnik.

Rozglądnęłam się w poszukiwaniu samochodu, zdając sobie sprawę, że dzisiaj zaparkowałam go dobry kawał stąd. Opadły mi ramiona. Usłyszałam dźwięk przekręcającego się klucza w zamku drzwiach.

Thomas stanął koło mnie.

— Powiedziałem, że panią odwiozę. Proszę zaczekać. — powiedział łagodnym głosem.

Wykonałam posłusznie polecenie. Tylko dlatego, że byłam już zbyt zmęczona, by iść pieszo do swojego auta, a nie dlatego, bo chciałam go słuchać. Po niedługiej chwili z mojej lewej strony podjechało białe porsche. Nie potrafiłam powstrzymać uśmieszku, który wkradł się na moje usta. Thomas wyszedł i obszedł auto, otwierając drzwi po stronie pasażera.

— Kupowałeś auto z dziewczyną. — Zaśmiałam się pod nosem, wsiadając do środka. Wnętrze również było białe, co jeszcze bardziej spotęgowało moje rozweselenie. Musiała nieźle go w sobie rozkochać, że zgodził się na coś takiego.

Thomas znalazł się za kierownicą i ruszył przed siebie.

— Widzę, że pani mecenas się świetnie bawi. — zironizował.

— Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. —

— Czyli nie jest pani taka zmęczona. Może znajdziemy pani auto i dalej to już pojedzie sobie pani mecenas sama. — Odwrócił się w moją stronę i posłał mi triumfalny uśmiech, na co zrzedła mi mina.

— Tak też myślałem. — Zatrzymał się na światłach. Odwrócił się w moją stronę i uniósł wyzywająco brew. — Skąd pani wie, że kupowałem go z dziewczyną. —
— A jest pan gejem? —

— Nie. — oburzył się.

— Zatem kupował go pan z... dziewczyną? Chociaż, może bardziej z narzeczoną. — przyglądnęłam mu się uważnie. — Nie jest już z nią pan? — stwierdziłam.

— Nie, nie jestem. Zresztą nic pani do...

— To nie prawda. — zaśmiałam się. — Jestem twoją szefową. —

— W kwestiach służbowych, a w prywatnych...

— Każdych. — przedrzeźniałam się.

Zauważyłam, że odpuścił.

— Jednak jesteś już zmęczona. — Posłał mi złośliwy uśmieszek.

— Chyba się przesłyszałam i nie, nie jestem. — zaprzeczyłam stanowczo.

— Jesteś. —

— Nie, nie jestem. —

— Jesteś...

— Nie! — przerwałam mu, myśląc, że dalej chce się wykłócać, czy jestem, czy jednak nie jestem zmęczona.

— ... jeszcze piękniejsza, gdy się wkurzasz. — dokończył.

Zamrugałam nienaturalnie szybko, przetwarzając słowa, które przed chwilą usłyszałam. Czy on powiedział... Nie, nie, nie, i jeszcze raz nie.

— A ty najwyraźniej, jesteś równie zmęczony co ja. —

⋆⋆⋆

Dwa dni później, wreszcie nadszedł dzień, w którym na własnych oczach, miałam przekonać się, czy dobrym wyborem było oddanie całej sprawy Thomasowi. Racjonalne myślenie i wszystkie inne czynniki mówiły mi, że postąpiłam słusznie. Jednak naturalnie, musiały przyjść wątpliwości, starające się za wszelką cenę obalić nawet najoczywistsze kwestie. Choćby takie jak to czy Thomas wygra rozprawę. Pomimo tego, że wewnątrz mnie, aż wszystko wrzało, na zewnątrz zdawałam się nie do poznania. Zawsze opanowana, chłodna i wyrozumiała w każdym wypadku. Wiedział, że w razie jakichkolwiek pytań mógł zwrócić się do mnie o pomoc. Jednak ani razu do tego nie doszło, co z jednej strony mnie martwiło, ale z drugiej przecież był prawnikiem, co wiele wyjaśnia.


Po raz pierwszy siedziałam, nie na miejscu pełnomocnika oskarżonego czy pozywającego, lecz jako publiczność. Miałam siedzieć bez słowa i obserwować wszystko jako osoba trzecia. Szczerze mówiąc sama myśl braku kontroli nad przebiegiem rozprawy, była dla mnie nie do zniesienia. Weszliśmy, jak zawsze w towarzystwie ogromnej ilości osób, które oczekują sensacji, podczas rozpraw prowadzonych przez naszą kancelarię. Usiadłam w pierwszym rzędzie w towarzystwie Patricka i Lauren. Siedzieliśmy zaraz za ławą, którą zajmował Tom wraz z panią Kelley.
Po wejściu sędziego na salę, wszelkie rozmowy i poruszenie zamieniło się w głuchą ciszę, która jeszcze nigdy, tak jak dziś nie dzwoniła mi w uszach.


— Jeżeli przegrasz, zwolnię cię. — wyszeptałam Tomowi na ucho. Pomimo tego, że nie chciałam, zabrzmiało to jednak jak najgorsza groźba świata. Patrick z Lauren rzucili mi wyzywające spojrzenia. Tom obrócił się w moją stronę i posłał mi szelmowski uśmiech.


— Nie przegram pani mecenas. Proszę się nie martwić. —


— Trzymam cię za słowo. — Wymierzyłam w niego palcem. — Pamiętaj jeśli...


— May opanuj się. — przerwał mi Patrick.


Wzruszyłam ramionami i posłałam mu niewinne spojrzenie.


— Tylko życzyłam mu powodzenia. —


Pokręcił głową i wyszeptał coś na ucho Thomasowi, czego ja niestety nie byłam w stanie usłyszeć.


Przez całą rozprawę nie potrafiłam odpędzić od siebie myśli, że postąpiłam źle. Dopiero po ogłoszeniu werdyktu, potrafiłam odetchnąć z ulgą i pogratulować sobie wyboru, jaki dokonałam. Po wyjściu z sali sądowej tym razem to Thomas nie potrafił odpędzić się od komplementów i licznych uścisków dłoni. Widziałam, po prostu wiedziałam, że wygra.
Ruszyliśmy w czwórkę do kancelarii. Pomimo tego, że Thomas Morningstar był doświadczonym i nad wyraz dobrym adwokatem, każdy z nas czuł jakby była to jego pierwsza wygrana sprawa. Byłam z niego cholernie dumna i nad wyraz spokojna.
Kiedy wróciliśmy do kancelarii, zamiast ponownie zatrzasnąć się w gabinecie, pomyślałam, że najlepsze byłoby uczczenie jego pierwszej wygranej sprawy.


— Zaczekajcie chwile. — Stanęłam w połowie korytarza i obdarzyłam każdego z osobna tajemniczym spojrzeniem. — Powinniśmy to jakoś uczcić. Co myślicie? — Zapytałam, jednak mój wzrok spoczął na Tomie, który również przyglądał mi się ze zdziwieniem.


Ciszę przerwał Patrick.


— Doskonały pomysł. Tylko pytanie, kiedy i gdzie. —


— Dziś wieczorem, co do godziny jeszcze ustalimy. „Lumière" byłoby chyba najlepsze. Jest już piątek, każdemu z nas przydałaby się chwila wytchnienia. —


Zwykle odwiedzałam to miejsce co piątek, jednak ostatnio miałam znacznie więcej pracy, co nie umożliwiało mi przebywania w klubie do tak późnej godziny. Mary, pomimo że nie była prawnikiem, w wolniej chwili towarzyszyła mi swoją obecnością. Siadając przy kawie, oczywiście z dodatkiem alkoholu, rozmawiałyśmy aż do momentu, gdy praca po raz kolejny nie dała o sobie znać. Musiałam wreszcie odpocząć, napić się i być może zatańczyć. Rzadko kiedy tańczyłam, jednak od czasu do czasu musiałam wypuścić swoje demony z klatki. Uśmiechnęłam się na samą myśl wieczoru, który mógłby się okazać doskonałą odskocznią od pracy.


— Jestem za. — powiedział Tom, który posłał w moim kierunku entuzjastyczny, choć widać już było, że zmęczony uśmiech. — Co do godziny najlepsza chyba byłaby 21.30. Pasuje wam? —


— Jak najbardziej. — Patrick kiwnął głową z entuzjazmem.


— Oczywiście, że tak. — posłałam Tomasowi mimowolnie uśmiech, który natychmiast odwzajemnił.


Lauren spojrzała najpierw na mnie, a potem na Thomasa. Uśmiechnęła się pod nosem. Odchrząknęła, powodując, że odwróciłam wzrok z Toma na nią.


— Czyli ustalone. W Lumière godzina 21.30. —
Odwróciła się i weszła po ciemnych, marmurowych schodach na piętro, gdzie znajdował się jej gabinet.


We trójkę ruszyliśmy wzdłuż korytarza, na którego końcu Thomas z Patrickiem ruszyli do swoich biurek, a ja zamknęłam się za ciemnymi drzwiami swojego gabinetu.
Usiadłam na obrotowym, skórzanym fotelu, który znajdował się za biurkiem. Uśmiechnęłam się do pustych ściany, nieświadoma tego, co właśnie zrobiłam.


M.L.R

May Ellison a smile worth a sin [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz