Rozdział 14

48 3 0
                                    

May

— Opanujcie się! — spojrzałam na nich, nabuzowana. — Zachowujecie się jak małe dzieci, chodzicie w te i we w te. — wskazałam w przeciwległe strony rękami, wyolbrzymiając absurd obecnej sytuacji.

— Jak ty możesz w ogóle dzisiaj pracować? — odpowiedział Patrick pytaniem na pytanie.

— Dokładnie. — Zawtórowała mu Lauren.

— Normalnie. Z resztą co? Jest jakiś dzień nie pracowania?! Ruszyli byście się wreszcie. — wskazałam na stertę ksiąg w rogu. — Samo się nie zrobi. —

— Widzisz?! — oburzyła się Lauren jakby wcale mnie nie słuchała. Spojrzała wymownie na Patricka. Wypuścił ze świstem powietrze jakby właśnie był na jakimś pochrzanionym kursie jogi.

— May. — zaczął, spoglądając na mnie niepewnie, a jego głos brzmiał jakbym miała pięć lat i właśnie padło pytanie jak powstają dzieci.

Odwróciłam się na pięcie i rzuciłam mu pogardliwe spojrzenie.

— My się tym zajmiemy. — Przeniósł wzrok na Lauren, z którą porozumiewawczo wymienił się kiwnieniem głowy. Powrócił do mnie. — Weź sobie wolne. —

— Nie potrzebuje. Mam się świetnie! Ś-w-i-e-t-n-i-e. — przeliterowałam, bo zaczynałam wątpić czy w ogóle kontaktują.

— Wątpię, że — zaczął Patrik. Na co od razu zareagowałam znudzonym westchnieniem. — to co zrobił Tom jest ci obojętne. —

W tym momencie padło o jedno, pierdolone słowo, za dużo.

Zerwałam się momentalnie z miejsca, zabrałam aktówkę, którą na szczęście nie zdążyłam jeszcze rozpakować i szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych.

— May! —

— Zostaw ją. —

Przeszłam prężnym krokiem przez długi korytarz i znalazłam się w ciemnym, eleganckim przedsionku, gdzie znajdowała się Marta.

— Wychodzi Pani?! — zaskoczyła się, wodząc za mną wzrokiem.

— Jakiś problem? — zapytałam natychmiast, siląc się na miły ton głosu, lecz nie specjalnie mi wyszło. Jak zawsze.

— Tak. — Nie fatygowała się.— Przecież ma pani umówionych klientów. Pan...

— Odwołaj. — przerwałam jej, chcąc już po prostu wyjść.

— Jak to przecież nie ma pani terminów, a najbliższe są za... — Spojrzała na monitor, mieszczący się za wysoką, ciemną ladą.

— Nie interesuje mnie to. — rzuciłam oschle, nim zdarzyła cokolwiek dodać. — Zrób co uważasz. Nie wiem kiedy wrócę. — Faktycznie. Nie miałam najmniejszego pojęcia.

Otworzyłam drzwi i najzwyczajniej w świecie wyszłam, zostawiajac wszystko za sobą. Nie pamiętałam kiedy ostatnio wyszłam o tak wczesnej porze. Słońce świeciło wysoko na niebie, które zdobiły sporadyczne białe obłoki. Wszystkiemu wtórował uliczny zgiełk, bez którego nie można byłoby nazywać miasta miastem. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu swojego czarnego chevroleta, jednak nie musiałam zbytnio się wysilać. Stał mniej więcej dziesięć metrów od wejścia.
Jasne, kuźwa, dzisiaj to umiesz postawić go blisko.
Ruszyłam już normalnym krokiem do pojazdu, który jak zawsze kojarzył mi się tylko z beztroską, klasą i przyjemnościami. Zaznaczając szczególnie to ostatnie skojarzenie, które nie jednokrotnie miało miejsce na tylnych siedzeniach. Na samą myśl, przejechałam językiem po dolnej wardze ust. Szkoda, że przez ogrom pracy jakiej się nieustannie podejmowałam, miałam tak niewiele wolnego czasu.
Zastanowiłam się czy aby nie powinnam była tego zmienić. W tej chwili pomyślałam o Mery. Wydęłam usta w zadowolonym grymasie i wyjęłam z torebki smartfona.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 20, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

May Ellison a smile worth a sin [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz