Rozdział 13

47 2 0
                                    

May

— Boże. — westchnęłam, pocierając przy tym kark. Ile jeszcze?! Spojrzałam na zegarek - było grubo po dwunastej.
Przeczesałam ze znacznym zmęczeniem włosy, które zaczęły opadać mi na twarz. Ponownie zwróciłam głowę w stronę zegarka i poprawiłam się w fotelu. Miałam jeszcze stos białych teczek na lewym rogu biurka, i drugi, nieco większy tuż obok. Wzięłam do ręki gruby plik kartek, które przed chwilą przepatrywałam, włożyłam je do białej teczki, i dodałam do większego stosu.

Wyjęłam zawartość następnej, układając ją niemal automatycznie, opracowanym przez siebie schematem. Ziewnęłam przeciągle, na co pokręciłam głową. Opanuj się, masz to dokończyć! — skarciłam się w myślach. Powróciłam do pracy, nieco bardziej ożywiona. Gdy tylko podniosłam plik kartek usłyszałam trzask.

Zastygłam w bezruchu, nie wiedząc czy się nie przesłyszałam. Z resztą, o takiej godzinie było to nie możliwe, by ktokolwiek...

Ponownie.

Tym razem odgłos brzmiał jak zamykająca się szuflada. Jednak pomijając fakt, iż rozpoznałam z czego dobiegał odgłos, nie wiedziałam co, a raczej kto go powodował. Chwile później usłyszałam wyraźny szelest papierów.

Powoli i starannie by nie wydać choćby najmniejszego odgłosu, wstałam. Po dwóch krokach zrozumiałam, że moje starania były na marne, ponieważ miałam założone szpilki.

Wszelkie szmery ustały.

Głupia, głupia, głupia.

Zapadła głucha cisza, zastygłam w bezruchu i ktoś lub coś po drugiej stronie najwidoczniej też.

Schyliłam się, aby zdjąć te cholerne Laboutin'y i podejść bliżej stolika przy kanapie, który niefortunnie znajdował się przy drzwiach gabinetu. Ściągnęłam pierwszą szpilkę i położyłam stopę na podłogę, żeby przy kolejnych krokach nie zdradzać już, w tak idiotyczny sposób, swojej obecności.

Usłyszałam kroki, które zaczęły stawać się coraz głośniejsze. Momentalnie, nieświadomie, zamiast chwycić szybko za telefon, który znajdował się na stoliku, zaczęłam gwałtownie się cofać. Kroki zaczęły stawać się coraz donośniejsze.

Poczułam, że serce zaraz wybije mi żebra, łomotając jak oszalałe, gdy uderzyłam plecami o twardą ścianę.

Kroki ustały.

Wzięłam głęboki wdech i nieświadomie wstrzymałam go, oczekując na najgorsze.

Klamka lekko zazgrzytała i opadła, jednak nie na tyle, by otworzyły się drzwi. Moje serce  znajdowało się pod samą szyją, waląc niemiłosiernie. Czegokolwiek bym nie zrobiła, miałam tylko jedną drogę ucieczki — drzwi gabinetu. Pozostało mi jedynie czekać i wierzyć, że wszystko to tylko zmęczenie.

Po dłuższej chwili wyczekiwania nie usłyszałam ani kroków, ani nie zauważyłam choćby minimalnego ruchu klamki. Było to nad wyraz dziwne. Gdyby to faktycznie był jakiś zabójca czy coś tego pokroju, już dawno bym nie żyła, tym bardziej jak zdradziłam w tak nędzny sposób swoją obecność. Natomiast gdyby był to pracownik kancelarii lub ktoś, kto ma klucze bez problemu wszedł by do budynku, w razie potrzeby. Zaczęłam się zastanawiać...
Pewnie to Patrick.
Nie, nie może być, przecież w razie czego by zadzwonił.
Jemu nie chciałoby się nawet ruszyć dupy w środku dnia, a tym bardziej w środku nocy — zadrwiłam w myślach, przez chwile zapominając w jakiej sytuacji, obecnie się znajdowałam.
Nieśmiało zrobiłam krok naprzód.
Klamka lekko zatrzeszczała, lecz nie przemieściła się w dół ani do góry. Odczekałam chwile, następnie postawiłam kolejny krok.

May Ellison a smile worth a sin [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz