ROZDZIAŁ 12

117 8 13
                                    

Will POV

Gdy dostrzegłem Halta ucieszyłem się, że przyjechał. Nie zrozumcie mnie źle, naprawdę lubię spędzać czas z Gilanem i Katniss, ale czasem po prostu brakowało mi mojego mentora. Po moich przemyśleniach i króciutkiej rozmowie z Gilanem nie pozostało dużo czasu do rozpoczęcia „milutkiego wstępu do turnieju". Nie łudziłem się, że to będzie sprawiedliwe, całą naszą trójkę wskazują palcami, ze względu na pochodzenie. To nie jest coś miłego, a dodatkowo teraz na pewno będzie chodziło tylko o to, by pokazać ich wyższość. Dla nich zupełnie nie ma znaczenia, że jesteśmy z elitarnej jednostki.

Dlatego nie zdziwiło mnie gdy zostałem wyzwany na pojedynek w sposób, który w Araluenie by nie przeszedł. Cytując Tarquina, jednego z tych najbardziej wrogich przeciwko mnie „Chcę pokazać, że osoba z plebsu nigdy nie dorówna wysoko urodzonym, wyzywam Willa bez nazwiska na pojedynek".

Zabolało mnie to, ale zignorowałem i wstałem ze swojego miejsca. Idąc w stronę środka areny, poluźniłem miecz w pochwie i upewniłem się że zaraz obok rękojeści miecza, znajduje się moja zaufana saksa. Wolałem mieć ją ze sobą, bo do tej pory nie czuję się dość pewnie z mieczem, a nie ufałem przeciwnikowi na tyle, żeby podejść do tego jak do przyjacielskiego pojedynku.

Gdy stałem z mieczem w dłoni, czekając na rozpoczęcie walki, analizowałem postawę Tarquina. Od razu rzucił mi się w oczy jego miecz, który wręcz krzyczał „jestem bogaty". Poprawiłem wtedy swój uchwyt na własnym prostym mieczu, który był stworzony do walki, nie do pokazania statusu. Później spojrzałem na jego pozycję i nawet ja, osoba która ma więcej do czynienia z nożami, widziałem błędy.

Przypomniała mi się pierwsza lekcja z Gilanem, gdy mówił że pozycja jest dość ważna, tak samo jak dopasowanie miecza. Mój przeciwnik raczej się tym nie przejmował i podszedł z lekceważeniem do moich zdolności.

Gdy dostaliśmy sygnał do walki, niezwłocznie mnie zaatakował co odbiłem bez wysiłku, techniką którą miałem okazję obserwować gdy Gilan podszkalał Horace'a przed drugą wojną z Morgarathem. Przypomniałem sobie komentarze przyjaciela i z każdym atakiem i obroną słyszałem jego komentarze z nutką krytyki Halta. Starałem się zmęczyć przeciwnika, bo wiedziałem że nie mam jak pokonać go na początku pojedynku, bo on od dziecka posługiwał się mieczem.

Po dłuższym czasie, gdy Tarquin zaczął się męczyć, narzuciłem szybsze tempo przechodząc do zdecydowanej ofensywy. Atakowałem nieświadomie przekształcając ataki jakie z reguły wyprowadza się nożem na techniki, które można wykonać mieczem. Z upływem czasu arystokrata porzucił pewną siebie postawę i zaczęliśmy walczyć na serio. Po pewnym czasie zorientowałem się, że przeciwnik zamierza wygrać nawet jeśli miałoby by to oznaczać zadanie mi poważnych ran, dlatego bardzo pilnowałem by nie przebił mojej obrony.

Po pewnym czasie, w akcie desperacji, Tarquin rozbroił mnie techniką, która w razie niepowodzenia pozostawia osobę zupełnie odsłoniętą. Niestety udało mu się wytrącić mi miecz, ale wcale nie przerwał ataku. Chyba nie było to zgodne ze zwyczajami, bo część widzów zmarszczyła brwi, ale nie miałem czasu na zastanawianie się, bo musiałem unikać ataków i odzyskać miecz.

W tym momencie dziękowałem Haltowi za te wszystkie lekcje walki wręcz, bo dzięki temu miałem wyrobione odpowiednie instynkty i byłem w stanie odzyskać moje ostrze i wrócić do walki.

Tym razem atakowałem z jeszcze większą determinacją i kilkakrotnie uderzyłem arystokratę w miejsca, które normalnie skutkują końcem walki, ale ten nadal walczył. W pewnym momencie znowu zdołał wybić mi miecz z ręki, swoją drogą muszę poprosić Gilana o nauczenie mnie tego, i zrobił cięcie, którego nie mogłem uniknąć w żaden sposób a mogłoby skutkować moją śmiercią. Wątpiłem, że w ostatniej chwili odwróci ostrze, dlatego w ułamku sekundy podjąłem decyzję.

Dosłownie chwilę, przed tym jak miecz Tarquina miał zagłębić się w moje ciało, odbiłem go saksą. Jednak to nadal nie był koniec i arystokrata zaczął atakować z coraz większą siłą, co wydawało mi się niemożliwe ze względu na zmęczenie. Po trzecim ataku, który mógłby pozbawić mnie życia podjąłem decyzję.

Chwilę później Tarquin osunął się na piach areny, nieprzytomny dzięki trafnemu uderzeniu rękojeścią saksy. Chwilę później na arenę wbiegł inkwizytor Rook i po sprawdzeniu, że Tarquin żyje zaczął oskarżać mnie o spowodowanie „trwałego urazu". Zanim jednak miałem szansę powiedzieć, że tylko go ogłuszyłem, i że nie stanowi to żadnego zagrożenia życia, na arenę wszedł kapitan Arcturus i zaczął mnie bronić.

Po dłuższym czasie udało nam się przekonać, że działałem w obronie własnej. Na naszą korzyść wpłynął też fakt, że po jakiś dwudziestu minutach Tarquin wszedł o własnych siłach na arenę. To przekonało króla i ostatecznie, wbrew woli większości arystokratów, ogłosił moje zwycięstwo.

Chwilę później usiadłem obok Gilana i Katniss, którzy pogratulowali mi udanego pojedynku. Po zaprezentowaniu moich umiejętności nie było nikogo chętnego (ku smutkowi Gilana), więc miał się zacząć turniej. Jednak ze względu na Tarquina, został on przełożony na dzień później.

Po ostatecznej decyzji, wszyscy zaczęli się rozchodzić nasza trójka została, by złapać Halta i z nim porozmawiać. Gdy czekaliśmy, aż arena się opróżni Gilan zaczął wytykać mi wszystkie błędy jakie popełniłem w trakcie walki. Jednak pochwalił mnie także i powiedział że i tak był to jeden z lepszych pojedynków jakie oglądał.


Rozdział powstał dzięki pomocy mojego młodszego brata, gdyby nie on to prawdopodobnie rozdział pojawiłby się po jakimś miesiącu.

Pozdrawiam Morwanneg

Zwiadowcy w Akademii Vocanów [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz