ROZDZIAŁ XIV.1

1.3K 77 242
                                    

kiedy wyjaśnia się tytuł opowieści, pałaszuje się kiełbaski i który jest nowym początkiem


Jeśli Draco Malfoy mógł powiedzieć coś pewnego o Hermionie Granger, to na pewno to, że była uparta jak osioł. Z jakiegoś powodu stwierdziła, że narysowany wewnątrz Baśni Barda Beedle'a trójkątny symbol miał niebagatelne znaczenie dla jej sprawy i teraz przekopywała kolejno każdy tom, jaki zabrała ze sobą, w poszukiwaniu jakichkolwiek wzmianek o Insygniach Śmierci lub Gellercie Grindelwaldzie. Można się było spodziewać, że o tym drugim książki huczały, ale dla odmiany milczały zawzięcie o tym pierwszym — to jednak zdawało się w żaden sposób jej nie deprymować. Czasami tylko jęczała żałośnie: "Och, ile bym dała za bibliotekę Hogwartu!", a potem, jak gdyby nigdy nic, z tym samym zaangażowaniem wracała do wertowania posiadanych przez nią dzieł.

Drugą rzeczą, w sprawie której Granger najwidoczniej nie zamierzała się poddać, było uwolnienie z lochów Dworu Malfoya Pomyluny i Ollivandera. Wypytywała go o to codziennie, a on codziennie odpowiadał, że to nierealne. W końcu musiał wytłumaczyć jej cały system zabezpieczeń położonych na dwór, który to system najprawdopodobniej po ich ucieczce został jeszcze bardziej wzmocniony, i Granger wreszcie przestała go dręczyć. Draco mógł się jednak założyć o wszystko, że nadal rozpisywała na jednym z wielu kawałków pergaminu obszerne plany tego przedsięwzięcia.

Tymczasem, jeżeli Hermiona Granger mogła powiedzieć coś pewnego o Draconie Malfoyu, to określiłaby go dokładnie w ten sam sposób — był uparty jak osioł. I usilnie starał się ukrywać w szafie wszystkie swoje trupy. Za każdym razem, kiedy Hermiona choćby delikatnie próbowała uchylić drzwiczki szafy, choćby tylko — niby od niechcenia — sprowadzając rozmowę na bardziej osobiste tory, Draco od razu się wycofywał i znowu budował mur zarówno wokół siebie, jak i swojej szafy.

A Hermiona czuła, że trupów było mnóstwo. Była tego świadoma za każdym razem, gdy budził ją w nocy mamrotaniem przez sen, krzykiem lub szlochem, kiedy dopadała go jakaś dziwna chandra po każdorazowym wezwaniu Czarnego Pana, kiedy ni stąd, ni zowąd, dawał się złapać w stan zawieszenia, czy to nad książką, czy w przerwie pomiędzy jednym i drugim rzuconym patronusem.

W ogóle, patronus! Patronus to inna historia. I też doskonale obnażała jego upór.

Był środek października i przyzwyczaili się już, że pogoda nie zamierzała ich rozpieszczać; czasami jednak łaskawie obdarowywała ich naprawdę ciepłym, jak gdyby późnowiosennym dniem — z tą tylko różnicą, że dookoła nie było zielono, a pomarańczowo. Z takich dni skrzętnie korzystali, bo wiedzieli, że możliwe, że na kolejny podobny dzień będą musieli bardzo długo czekać. Albo nie doczekają go wcale.

Takim pięknym, wiosennym dniem w środku jesieni okazał się dokładnie piętnasty października. Przebywali więc oboje na zewnątrz namiotu — Hermiona przeniosła stolik w najbardziej nasłonecznione miejsce na skraju polanki i, otoczona stertą książek oraz niezliczonymi zwojami pergaminów, próbowała czytać Powstanie i upadek czarnej magii, uparcie poszukując jakichkolwiek potencjalnych wskazówek dotyczących horkruksów. Próbowała, bo w pewnym momencie zaczęła obserwować Draco, który do tej pory nie poddał się w próbie wyczarowania patronusa i gdy tylko pozwalała mu na to pogoda, poświęcał sporą część dnia na ćwiczenia. Musiała przyznać, że podziwiała zarówno jego ambicję i siłę woli, jak i ogromny postęp, który poczynił przez te półtora miesiąca. Co prawda nie udało mu się jeszcze wyprodukować patronusa w pełnej postaci, ale rósł on w siłę z każdym dniem, dając świadectwo temu, jak pięknie udawało mu się opanować sztukę radości.

Chwilę potem Draco zakończył zaklęcie, przysiadł pod drzewem i zaczął intensywnie wpatrywać się w jakiś losowy punkt, rozmyślając. Hermiona powróciła do książki. Kiedy jednak próbowała uchwycić zgubiony wcześniej wątek, nagle dobiegł ją dźwięk, który zdało jej się, że słyszała pierwszy raz w życiu — jego śmiech, ale nie ten złośliwy, prześmiewczy, który tak dobrze znała przecież z Hogwartu, ale prawdziwy, najszczerszy śmiech Dracona Malfoya, który był zjawiskiem tak rzadkim, że pomyślała o nim jak o czymś na miarę śpiewu feniksa.

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz