kiedy przychodzi czas na chwilę Prawdy
Ostatnio brzuch bolał ją tak mocno chyba tylko po przypadkowym zatruciu się jednym z wynalazków Freda i George'a. To było jeszcze w Hogwarcie, na piątym roku, za panowania Umbridge, kiedy szkoła — wbrew temu, do czego próbowała doprowadzić pożałowania godna dyrektorka — odnotowała najbardziej samowolny i rozprzężony rok w swojej historii. Co za szalone czasy. Co za dobre czasy.
W każdym razie, Hermiona nie zwracała już teraz większej uwagi ani na dyskomfort, ani na przemykające się cicho po jej podświadomości zagubione wspomnienia; z uwagą wpatrywała się w drzwi, z nerwów skubiąc skórkę wokół paznokcia i bezwiednie potupując w rytm gwałtownej, chaotycznej melodii.
Wcześniej zdążyła już przyjrzeć się każdemu aspektowi pomieszczenia i pierwsze, co musiało przyjść jej do głowy, to to, że sala przytłaczała wręcz swoją wysokością; wydawało jej się, że w środku spokojnie mógłby zmieścić się Graup, a może nawet jeden z jego odrobinę wyższych krewniaków. Jak to możliwe, że nie przebijała się gdzieś tam w górze przez którąś z ulic Londynu?
Ściany zdawały się wręcz monumentalne ze swoimi klasycystycznymi zdobieniami, jakby żywcem wyjęte z jakiejś starożytnej świątyni. Katedra była wyniesiona na absurdalną wysokość, chyba tylko po to, by zbić z pantałyku kogoś niżej — całkiem praktyczne i pomocne, jeśli chciało się koniecznie tego kogoś usadzić. Podłoga wyłożona została surowymi, marmurowymi płytami i w ogóle cała sala zdawała się wołać: "tak wygląda miejsce do wymierzania sprawiedliwości". Wszystko tu było perfekcyjne, bezkompromisowe i deprymujące, a Hermiona mogła mieć tylko nadzieję, że tym razem to nie będzie miało większego znaczenia.
Jej uwagę chwilę potem przykuł siedzący naprzeciwko w ławie dla obserwujących rozprawę Lucjusz Malfoy. Był pilnowany przez dwóch aurorów, chociaż nie wyglądał na kogoś, komu mógłby choćby przejść przez myśl pomysł o próbie ucieczki; choć nadal był znakomity w utrzymywaniu na twarzy maski i pomimo swojej parszywej sytuacji nie pokazywał teraz po sobie choćby cienia słabości, Hermionie zdawało się, że mogła dostrzec w jego oczach jakiś błysk niepokoju, który czasem przebijał poza ich chłód.
Ojciec Draco wyczuł, że był obserwowany i ich spojrzenia spotkały się, a wtedy ciężar na jej żołądku osunął się jeszcze niżej, bo to było trochę bardziej ostre, ale w istocie to samo bystre, stalowe spojrzenie. Zawstydzona szybko przeniosła wzrok w inne miejsce. Odnalazła Rona, który również siedział na jednym z miejsc przeznaczonych dla obserwatorów. Posłał jej pełen otuchy uśmiech i pokazał kciuk do góry. Uniosła niepewnie kącik ust.
Sprawa Draco przyciągnęła całkiem niemałą rzeszę gapiów; nie umknęło też jej uwadze, że jeśli chodziło o sędziów, rzeczywiście stawił się chyba cały Wizengamot. Hermiona wiedziała, że za poprzedniego ministra nie należało to, jak można było mylnie przypuszczać, do zwyczajowych sytuacji, jednak Kingsley dołożył starań, by na procesach śmierciożerców w miarę możliwości stawiał się komplet. Był zawsze jednym z tych do bólu kompetentnych, żądnych sprawiedliwości służbistów, których Hermiona szanowała i z bólem musiała przyznać wreszcie przed samą sobą, że choćby nie wiadomo jak bardzo mogła się na niego gniewać, rozumiała, dlaczego musiała teraz siedzieć w tej ogromnej sali. Kingsley nie robił jej przecież tego na złość.
Mogła mieć tylko nadzieję, że Draco wziął sobie do serca rady wielkiego amerykańskiego adwokata, pana Maguire'a — alias jej samej, bo zrozumiała, że mogła dotrzeć do Draco tylko z małą pomocą Eliksiru Wielosokowego. Nie był to może najmądrzejszy ruch dla jej własnego zdrowia psychicznego, bo kiedy zobaczyła go wyglądającego jak trzy ćwierci do śmierci, poczucie winy znów stanęło jej w gardle i przez krótki moment nie mogła wtedy wydusić z siebie ani słowa; po krótkiej chwili jednak udało jej się przywołać całą siebie do choćby najbardziej pozornej wewnętrznej równowagi, a wtedy przekazała Draco parę cennych uwag, które wcześniej przedyskutowała ze wszystkimi, którzy byli skłonni jej pomóc. Wydawało jej się, że mógł to być kluczowy ruch dla sprawy, bo nawet jeśli Draco ostentacyjnie pokazywał, że nie miał zamiaru jej słuchać — mimo że zwykle kochała jego upór, w tamtym momencie stanowczo go nienawidziła — to wydawało jej się, że jej misja nie była całkiem bezcelowa i coś z tego spotkania zostało mu w głowie.
CZYTASZ
Czysta Karta | Dramione
FanfictionNa wojnie nie ma zasad. Nigdy nie wiadomo, jakie zmiany przyniesie jutro; nie potrafisz przewidzieć, kiedy twoi przyjaciele stają się twoimi wrogami. I kiedy wrogowie stają się przyjaciółmi... Misja Dracona Malfoya z góry była skazana na porażkę, a...