ROZDZIAŁ XXXII

1.3K 59 79
                                    

kiedy stawiane są pierwsze kroki w nowej rzeczywistości i pada parę ważnych słów


Niebo płakało, kiedy Draco wyszedł z Ministerstwa Magii na ulice Londynu. Nic nowego. Zwykle płakało. Taki kraj. Zdążył się przyzwyczaić.

Rozejrzał się w lewo i w prawo, zastanawiając się, w którą stronę się udać. Dopiero po jakiejś minucie stania jak słup i moknięcia na środku zapomnianej uliczki zdał sobie sprawę, że znowu był sam — ale tak dogłębnie, naprawdę sam, zdany tylko na siebie, bo nie mógł liczyć na pomoc rodziców, a jedyną przyjaciółkę, którą miał i która mogła mu pomóc, odprawił właśnie z kwitkiem. I nie miał wcale dokąd pójść — Dwór był zamknięty na cztery spusty, a dostęp doń mieli ewentualnie tylko aurorzy.

Przymknął oczy, wchłaniając całym sobą esencję deszczu. Było w niej coś niewłaściwego. Draco przyzwyczaił się, że towarzyszył jej zawsze ten rześki, letni zapach mokrego igliwia; teraz wyczuwał jedynie kwaśną woń wielkiego miasta.

Tak smakowała jego wolność.

Ostatecznie postanowił skierować swoje kroki na ulicę Pokątną. Nie wiedział, czego dokładnie tam szukał, ale skoro i tak już miał czuć się zagubiony, to o wiele bardziej wolał gubić się w miejscu, które znał, a które było zaledwie jednym mikroskopijnym fragmentem pogmatwanej londyńskiej aglomeracji.

Snując się po uliczkach nie patrzył raczej na innych ludzi, zatopiony we własnych rozmyślaniach. Dopiero wtedy, kiedy odbił na Charing Cross Road, zdał sobie sprawę, że byli jacyś bardziej weseli niż wówczas, gdy razem z Hermioną odwiedzili Londyn poszukując sierocińca Toma Riddle'a — zasłaniający się przed deszczem własnymi aktówkami biznesmeni byli jak gdyby odrobinę żwawsi, wracające z parasolami ze wspólnych zakupów starsze panie bardziej rozgadane, a dzieciaki o wiele bardziej psotne, gdy wskakiwały z premedytacją w kolejne kałuże, doszczętnie przemaczając sobie buty. Draco zastanawiał się, czy wyczuwali, że coś się zmieniło i czy zadawali sobie pytanie, skąd ta zmiana. Nie mogli wiedzieć, że idący tym samym chodnikiem samotny, skulony, usilnie próbujący nie rzucać się w oczy chłopak ze spuszczonym wzrokiem mógł opowiedzieć im całe mnóstwo historii o osobie, bez której zmiana nie była możliwa.

Wszedł powoli na schodki prowadzące do Dziurawego Kotła i popchnął drzwi. Chwilę potem był już po tej stronie.

Dziurawy Kocioł tętnił życiem pierwszy raz od co najmniej dwóch lat — no, a przynajmniej tętnił, dopóki nie zauważono wchodzącego do baru Draco. Wtedy wszystkie głośne śmiechy i radosne rozmowy jak na komendę stanowczo przycichły. Prawie miał ochotę rzucić jakąś do bólu śmierciożerczą uwagą, żeby ich wystraszyć, ale uznał, że to chyba nie byłoby zbyt mądre; w zamian taktownie nie obdarzył żadnego z gości najmniejszym spojrzeniem i z niewzruszoną miną udał się prosto ku przejściu na Pokątną.

Ulica miała przed sobą jeszcze długą drogę, ale i ona wychodziła na prostą. Główny trakt robił wciąż raczej przykre wrażenie, a niektóre z lokali, jak choćby, rzecz jasna, sklep z różdżkami Ollivandera, wciąż były zabite deskami, jednak otwartych stoisk było więcej niż jeszcze dwa lata temu, a kolejne z nich remontowały się dziarsko pod czujnym okiem śpiewających pod nosem wesołe melodie czarodziejów. Niemała rzesza przechodniów krzątała się to tu, to tam, przechodząc ze sklepiku do sklepiku i wymieniając uwagi na temat cen lub okazyjnych ofert. Nastroje były wyborne i nie przeszkadzały nawet obfite opady deszczu.

Jednym z kilku sklepów, które zdążyły się już otworzyć po uprzednim zaniechaniu działalności, był ten z markowym sprzętem do quidditcha. Draco przystanął przy witrynie, w której na podwyższeniu należnym jej chwale leżała dostojna, błyszcząca nowością i oślepiającą gracją ona — Błyskawica.

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz