ROZDZIAŁ IX.1

1.5K 91 252
                                    

kiedy trzeba odnaleźć się w gruzach zdemolowanego świata i następuje pierwsza konfrontacja


Upadł na kolana na środku ogromnego pola biwakowego, które pamiętał z ostatnich mistrzostw świata w quidditchu. Nie miał pojęcia, dlaczego jego podświadomość wybrała akurat taką lokalizację, ale szczęśliwie przestrzeń dookoła było idealnie pusto.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że klęczał w kałuży krwi. Nie swojej. Jej.

Lumos maxima! — Zaklęcie rozbiło się w powietrzu na drobniutkie iskry, po czym utworzyło nad nim coś w rodzaju wielkiej żarówki, rozświetlając sierpniową noc i wyłaniając z mroku bladą sylwetkę Granger, której ubrania ubroczone były już na dobre lepką, ciemną mazią, nadającą jej postaci makabryczny widok.

Jęknął z przerażeniem, gdy uświadomił sobie, co się stało.

Te kilka sekund wcześniej, kiedy jeszcze byli w Dworze Malfoya... Nie chwycił jej dobrze, nie było na to czasu; ledwo udało mu się zacisnąć palce na jej nadgarstku, kiedy różdżka Czarnego Pana rozbłysła szmaragdową zielenią, by rzucić morderczą klątwę. Zdołali uciec przed jego zemstą w ostatniej chwili; gdyby zawahał się choćby pół sekundy dłużej, prawdopodobnie nie byłoby już kogo ratować.

Teraz jednak Granger leżała tuż obok, zwijając się z bólu, a spod nogawki jej spodni i koszuli sączyła się — o zgrozo — bordowa, obrzydliwa krew, a Draco wiedział, że to oznaczało tylko jedno — rozszczepienie.

Serce podeszło mu do gardła, bo wiedział, że jeśli rana była poważna, to z całą pewnością nie potrafił jej uratować. Do naprawy takich uszkodzeń nie wystarczyło tylko zwykłe zaklęcie rzucone przez nieobeznanego w uzdrawianiu śmiertelnika...

Przemógł obrzydzenie i gwałtownym, stanowczym ruchem rozdarł mokry od krwi materiał koszulki — i widok prawie zwalił go z nóg. Cały bok i spora część jej pleców były teraz poszarpaną dziurą, w której brakowało ogromnych płatów mięśni.

— O Salazarze, zaraz rzygnę — wyrwało mu się bezwiednie. Czuł, jak nagle zrobiło mu się przeraźliwie zimno...

Weź się w garść, Draco, weź się w garść. To tylko trochę krwi.

Trochę.

Poczuł się tak słabo, że prawie odleciał; kolana ugięły się pod nim jeszcze bardziej, po czym zachybotał się i usiadł na piętach, opierając się trzęsącymi dłońmi o twardą ziemię, by nie opaść bezwładnie na podłoże.

Przez głowę przemknęła mu absurdalna myśl: gdyby tylko ojciec go teraz zobaczył...

Skumulował całą siłę woli potrzebną do tego, by pozostać przytomnym i szybko przeanalizował sytuację, wertując w myślach księgę znanych mu zaklęć uzdrawiających. Niestety, jego przeczucia się sprawdziły — rana była zbyt rozległa i zbyt złożona, by pomogło zwykłe episkey lub inne zaklęcie w jego typie. Potrzebował wykwalifikowanego uzdrowiciela, albo przynajmniej najskromniejszej fiolki dyptamu.

Rzucił chwilowe zaklęcie powodujące spowolnienie upływu krwi i chwycił nogawkę jej spodni, zaciskając na niej kurczowo dłonie, by opanować ich drżenie. Materiał był jednak tak przemoczony od posoki, że nie mógł go rozedrzeć, a różdżki używać nie chciał, bo nieprecyzyjnie rzucone zaklęcie uwalniające było potencjalnie niebezpieczne — mogło przeciąć nie tylko materiał, ale również skórę dziewczyny, a to było ostatnią rzeczą, której mu teraz brakowało. Próbował się zatem uporać z nogawką to z jednej, to z drugiej strony, szarpiąc na siłę raz w górę, raz w bok. Dopiero po jakiejś minucie, kiedy w desperacji starał się po prostu podciągnąć ją powyżej kolana, kątem oka uchwycił jakiś nienaturalny błysk skrzący się przy bucie Granger.

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz