ROZDZIAŁ V.1

1.7K 91 162
                                    

kiedy najpierw się łamie, a potem leczy żebra, gra w starą grę o policjantach, a także zmienia całe życie wypowiadając jedno słowo


Raptownie otworzył oczy, jakby chciał sprawdzić, czy nadal potrafił to zrobić.

Dookoła było ciemno, a jedyne źródło światła stanowiła mała, jasna iskierka lewitująca leniwie nad jego postacią. Podniósł odrobinę obolałą rękę, nie odrywając łokcia od podłoża, i spróbował chwycić złocistą kulkę w dłoń; ta jednak odskoczyła gwałtownie w bok i zawisła nad nim na ciut większej wysokości. Uśmiechnął się.

"Jeżeli umieranie jest tak łatwe, pomyślał, to te wszystkie legendy o śmierci były bardzo podkoloryzowane".

Ostatnią rzeczą, którą pamiętał, było oślepiające światło o jadowitym, zielonym kolorze, kojarzące się mu z tylko jednym zaklęciem — tym ostatecznym, nieodwołalnym, oznaczającym koniec wszystkiego.

A jednak nadal odczuwał ból przy próbie podniesienia się z miejsca...

Ból?

Draco nie zdążył dobrze podeprzeć się łokciem, a już opadł z powrotem na ziemię; z jego ust uwolnił się wrzask, który mógł wydać jedynie człowiek ogarnięty obezwładniającym cierpieniem. Mrugnął mimowolnie, próbując powstrzymać nabierające już do oczu łzy. Na próżno; chwilę potem pociekły swobodnie po właściwie już nawet nie bladym, a całkowicie białym policzku.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak niemiłosiernie piekły go płuca i z jaką trudnością przychodziło mu wzięcie oddechu. Dolna część kręgosłupa i miednica były obite i nawet najdrobniejszy ruch potęgował uczucie niewyobrażalnego bólu. Poza tym był prawie pewien, że gdyby tylko zdołał sięgnąć do potylicy, wyczułby pod palcami ogromnego, pulsującego guza, bo głowa ćmiła go gorzej niż przy jakiejkolwiek migrenie. Prawdopodobnie złamał też parę żeber, choć nadal nie wiedział, w jakich okolicznościach do tego doszło.

— No proszę... Zobacz, Harry, obudziła się nasza tleniona Śpiąca Królewna. — Usłyszał znajomy i na pewno znienawidzony głos.

Z trudem odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodził; jego oczy zwęziły się w wyrazie głębokiej wrogości, gdy Ron Weasley wyjął różdżkę i postawił parę pierwszych kroków w stronę Malfoya.

— Wyduśmy z tej szumowiny, czego tutaj szukał, Harry, albo nie wyjdzie stąd żywy.

Draco instynktownie sięgnął do kieszeni spodni, zapominając o agonii, której ledwo doświadczył przy próbie jakiegokolwiek poruszenia się. Chwilę potem znowu zwijał się z bólu.

"Głupcze, po co ci to było?, pomyślał rozeźlony. I tak nie znalazłbyś tam swojej różdżki".

— Świetny widok, prawda? — Weasley bawił się w najlepsze. — Wielki, dumny Draco Malfoy, nieustraszony śmierciożerca, płaczący jak mała dziewczynka. Bez honoru, bez różdżki i bez ojca, którym mógłby się zasłonić.

— Przynajmniej nie umrę jako wieczny biedak Weasley. I mam ojca — odciął się krótko. Zaraz miał tego pożałować.

Z różdżki Rona bez ostrzeżenia uwolniło się fioletowe światło, trafiając Malfoya prosto w obolałą pierś. Nie był to, rzecz jasna, cruciatus, właściwie nie był to nawet żadny poważny urok, a zwykłe zaklęcie usztywniające, ale ciało Draco spięło się zauważalnie, a to zaskutkowało ponowną falą bólu.

— Ron, wystarczy! — Potter doskoczył do Wieprzleja i dramatycznym ruchem chwycił go za przedramię.

Snop światła zmienił swój kierunek na ścianę prowizorycznego namiotu, zrobioną z czegoś, co wyglądało jak wyjątkowo tandetna szata wieczorna. Draco desperacko chwycił powietrze, jakby dopiero co wynurzył się spod tafli wody po ciężkim podtopieniu.

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz