ROZDZIAŁ XXV

1.4K 60 363
                                    

kiedy nie wszyscy zdołają smucić się później, wyjaśnia się sporo rzeczy, ale i wiele pozostaje niedopowiedziane


Czarny Pan najwyraźniej opuścił pomieszczenie; pierwsze, co rzuciło się w oczy Draco zaraz po stwierdzeniu jego nieobecności, był czarny but dygocący na podłodze.

— Draco, poczekaj! — Usłyszał gorączkowy szept Hermiony, ale nie dopuścił go do umysłu; już przeciskał się przez otwór do pokoju, a potem wysłał pod sufit bąbel światła i ukucnął tuż przy leżącym na podłodze profesorze.

Jego kredowobiała twarz wykrzywiona była w wyrazie bólu, a czarne oczy szeroko rozwarte  w przerażeniu nad nieuchronnością śmierci. Drżąca ręka uniosła się z trudem, próbując odnaleźć krwawiącą ranę na szyi, a potem Snape dostrzegł zrozpaczonego Draco.

— Draco... — wycharczał. — Ty z nami...?

— Z Potterem, profesorze.

Wargi mężczyzny wygięły się w delikatnym uśmiechu, gdy niespodziewanie zacisnął palce na jego ramieniu.

— Posłuchaj... — zaczął; słowa z trudem wydostawały się z jego ust i Draco musiał nachylić się, żeby je pochwycić. — Miecz jest ukryty... tam, gdzie... gdzie wszystko... Rozumiesz to, Draco?

Kiwnął głową; poruszenie odebrało mu mowę.

Nie do końca potrafił objąć rozumem to, co się właśnie działo i za nic nie umiał pogodzić tego z tym wszystkim, co do tej pory wiedział o Snapie, ale zdołał rozpoznać kolejny praktyczny przykład tej wielkiej nauczki, którą najwidoczniej od jakiegoś czasu już dawało mu życie — że nikt i nic nie jest nigdy czarno-białe.

Ta myśl podziałała na niego z nagła jak świeży prysznic. Zamrugał parę razy, odganiając łzy zbierające się pod dolną powieką oraz uporczywą myśl o tym, że znowu wszędzie cholerna krew, i zamglonym wzrokiem popatrzył na profesora, który mógł nie być do końca dobry, ale Draco był przekonany, że nie był też do końca zły; wyjął różdżkę i zaczął przeczesywać pamięć w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia, nie dostrzegając teraz nawet, że po przeciwnej stronie, tuż przy nauczycielu, uklęknęła Hermiona wraz z Potterem, który pozbył się już peleryny niewidki, i że razem zbierali do pustej fiolki jakąś srebrzystą substancję o dziwnej, niejednoznacznej konsystencji, a która wydobywała się w odrobinę upiorny sposób z ust, uszu i oczu Snape'a.

Draco odnalazł wreszcie odpowiednie zaklęcie, a wtedy bez zastanowienia rzucił je na mężczyznę; zaklęcie trafiło w jego ciało i rozeszło się po nim wzdłuż jego żył, na moment tworząc niesamowity wzór w kształcie błyskawicy, widoczny teraz doskonale na tych częściach ciała profesora, których nie zakrywała obszerna szata. Zaraz potem odciągnął palce Snape'a od rany na szyi i celując w nią różdżką, szepnął trzykrotnie:

Vulnera sanentur.

Rana na szyi stopniowo najpierw przestała krwawić, a potem zaczęła się goić, aż wreszcie całkiem się zasklepiła. Draco postanowił rzucić jeszcze przezornie na profesora zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała, które na moment wprawiało go w stan podobny zamrożeniu.

— Przepraszam, profesorze, tak będzie najbezpieczniej — mruknął, po czym uniósł głowę i odgarnął włosy z czoła, a wtedy zobaczył, że dwójka Gryfonów wpatrywała się w niego osłupiała, jak co najmniej w ducha samego Salazara Slytherina. Zignorował ten fakt i oznajmił:

— Musimy go zabrać do pani Pomfrey. Stracił dużo krwi... — Draco przełknął ślinę. — ...a w tej, której mu zostało, krąży jad, ale na chwilę zatrzymałem jego rozprzestrzenianie.

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz