ROZDZIAŁ XX.1

1.3K 68 196
                                    

kiedy poznajemy jego brata i następuje wielkie zjednoczenie


Był chłodny, kwietniowy wieczór, kiedy Draco po raz ostatni obchodził całą polanę wzdłuż i wszerz. Dopóki jeszcze pozwalało mu na to światło, obserwował ją baczniej niż kiedykolwiek wcześniej, próbując zachować w pamięci każdy szczegół — każde drzewo, każdą kępkę roślin, każdy niewielki kamieniek, o którego mógł się tyle razy potknąć — perfekcyjny obraz niepozornego miejsca, w którym odmieniło się całe jego życie.

Lubił myśleć o tym w ten sposób, że to były jego ponowne narodziny. Zdawał sobie sprawę, że podobne myślenie było właściwie pobożnym życzeniem, bo atrament jego Mrocznego Znaku nadal wylewał się ponurym kleksem gdzieś na jego przedramieniu i niemożliwe było jego wywabienie, ale gdzieś na poziomie własnej samoświadomości rzeczywiście czuł, że nawet jeśli nadal był Draconem Malfoyem, to przynajmniej był jego wciąż słabą i nieidealną, ale jednak najlepszą wersją. Nawet mimo ostatnich dwóch miesięcy — ale to była przykra konieczność. Musiał przecież wyleczyć się z obłędu.

Wędrując tak po polanie, nie umiał uspokoić oddechu i nie potrafił nie zerkać nerwowo w stronę stojącego jak posąg przy ich namiocie testrala. Granger ściągnęła z namiotu zaklęcia ochronne i zwabiła go tam na mięso z konserwy. Wiedzione zapachem zwierzę podążyło za nią grzecznie we wskazane miejsce, ale kiedy tylko otrzymało swoją nagrodę, trąciło jedynie zawartość konserwy koniuszkiem chrapy i stwierdziło, że nie będzie spożywać tak niegodnego posiłku. Granger posłała mu wtedy przepraszający uśmiech i oznajmiła, że nie mają w zanadrzu nic innego; testral machnął na to przyjaźnie swoim upiornym, zakończonym powłóczystym, czarnym pędzlem ogonem i zdawało się, że nie został urażony tym małym faux pas.

Sama Granger siedziała teraz w namiocie, ze spokojem jedząc kolację, jakby to był wieczór jak jeden z wielu. Draco tymczasem nie był w stanie niczego przełknąć. Plan pozornie był dość prosty — przemknięcie się pod osłoną nocy na testralu nad bramą miasta, miękkie lądowanie na jego obrzeżach i niespostrzeżony dzięki pelerynie niewidce spacer ku Gospodzie pod Świńskim Łbem. Musiał przyznać, że nie było to tak ryzykowne jak użycie szafki zniknięć, ale nadal wędrówka do Hogsmeade stanowiła dla niego absolutny szczyt hazardu. No i — to przede wszystkim — nie chciał się nigdzie wybierać. Gdzieś w głębi serca coś podpowiadało mu, że jeśli teraz opuszczą tę polanę, już nigdy więcej na nią nie powrócą. Że ich podróż do Hogsmeade mogła być zapalnikiem kolejnych zdarzeń. Że nadchodzi coś masywnego i że wkraczają w fazę kulminacyjną wojny. Draco nie chciał. Nie był gotowy.

Nie mówiąc już o tym, że miał stanąć oko w oko z mężczyzną, którego brata prawie zamordował. Wieża Astronomiczna znów rzuciła cień na jego życie w momencie, w którym wydawało mu się, że już w końcu udało mu się ją przepracować.

Próbował odwodzić Granger od tego pomysłu wszelkimi sposobami — grzecznymi prośbami, logiczną argumentacją, usilnym błaganiem, krzykiem, próbami udobruchania, obrażaniem się, szantażem. Nic nie zadziałało; była nieugięta, z uporem maniaka odparowując celnie wszystkie jego argumenty, a kiedy przechodził do tych mniej przyjaznych środków perswazji, z premedytacją traktowała go jak powietrze.

Wreszcie nadeszła noc — niezbyt ciemna, bo miesiąc był akurat w swoim rozkwicie. Poruszane siłą nikłego wiatru gałązki z pierwszymi nieśmiałymi pąkami listków szeptały im życzenia powodzenia, gwiazdy mrugały do nich szelmowsko, dodając im otuchy, ale księżyc obserwował ich swoim mądrym, bladym okiem, nie mówiąc słowa. Draco nie spodziewał się, co prawda, że ten nagle przemówi, ale w ostateczności mógłby użyć swojego autorytetu i w krótkiej audiencji przekonać Granger do odwrotu. Wreszcie przyszła mu do głowy absolutnie durna myśl, że ta bladość to katarakta i być może księżyc od zawsze był ślepy. To by nawet pasowało.

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz