0 7 - siódmy

960 89 365
                                    

Znów byli dziećmi. Dwunastoletni Osamu wpatrywał się z dezaprobatą na poczynania swojego "starszego" brata. W rzeczywistości byli w tym samym wieku, ale dla zasady nazywał go starszym nawet w myślach, ponieważ wiedział, że chłopakowi sprawia to radość. Albo to raczej niepodkreślanie tego faktu wprawia go w furię. Mimo wszystko daleko było mu do tego stereotypowego miana odpowiedzialnego i opiekuńczego.

Atsumu biegał właśnie uradowany po zaśnieżonym podwórku. Oczywiście znowu nie ubrał butów (bo przecież to tylko na chwilę) i w samych tylko kapciach lepił w najlepsze kolejnego bałwana. Nawet nie skończył drugiego, ale trzeci (jeszcze niezaczęty) miał już wymyślone imię. Tak na zaś. Młodszy z bliźniaków wolał nie zastanawiać się, dlaczego kolejna śnieżna postać w mniemaniu chłopaka będzie nazywać się Shōyō i jak w ogóle wpadł na ten pomysł. Chciał jedynie wrócić do domu.

Obejrzał się za siebie, z utęsknieniem wlepiając wzrok w wysoki betonowy budynek, wiekowy niczym eksponat w muzeum. Jednak w przeciwieństwie do takowego, nikt się nim nie zachwycał ani nie podziwiał nieistniejącego kunsztu architektonicznego. Ot zwykła kamienica, ze zwyczajnymi oknami, pełna przeciętnych ludzi, wiodących swoje szare jak zimne mury życie. Nie wszystko jednak musi być kolorowe i piękne, żeby było dobre i wyjątkowe na swój sposób.

Osamu w gruncie rzeczy lubił to miejsce. Wprawdzie ich mieszkanie pod kątem wizualnym nie powalało na kolana, jak również w kwestii wyposażenia i umeblowania. Pomimo to oraz bez względu na wszechogarniający je zapach dymu papierosowego — który zdawał się przenikać nie tylko przez ściany, ale także przez domowników — był to po prostu dom. Stanowił ciepłe bezpieczne miejsce dla ojca, dla niego i jego głupiego denerwującego brata, który zapewne znów będzie dziś miał gorączkę. Było to bardziej jak pewne.

– Haha! – wykrzyknął triumfalnie blondynek, wygładzając głowę bałwana imieniem Shōyō. – A następny będzie nazywać się...

Głośne kichnięcie nie pozwoliło dokończyć mu swoich (immunologiczne autodestrukcyjnych) pasjonujących planów.

– Wracamy – zakomenderował Osamu, dobrze już wiedząc, że za jego przeziębienie oberwie mu się osobiście. W końcu jak można nie dopilnować starszego brata.

– Ale...

– Tato obiecał, że zjemy dziś onigiri – rzucił zachęcająco, wiedząc, że mało co jest w stanie przekonać Atsumu bardziej niż jedzenie (chyba że wspólna gra z ojcem w siatkówkę, ale była zima, a on miał słabą odporność) – Czwartego możesz ulepić jutro – dodał, spoglądając po raz ostatni na śnieżne dzieła i ruszył w kierunku drzwi.


Jednak jego brat nigdy więcej nie ulepił już żadnego bałwana.


Miya nie obudził się ani nagle, ani z bijącym szaleńczo sercem, ani desperacko łapiąc oddech. Jedynie otworzył powoli oczy, chcąc na dłużej zatrzymać nikłą rozmywającą się nieuchronnie projekcję zmęczonego umysłu. Niestety nie był w stanie. Niespokojny, acz nostalgiczny sen zniknął, a wraz z nim wspomnienie dawno minionych dni, które nie chciały odejść zapomniane. Przypominały o sobie co jakiś czas w losowe noce, z jednej strony przynosząc ulgę, a z drugiej rozdrapując krwawe niezagojone nigdy rany. Uporczywy był zwłaszcza ten dzień, w którym wszystko się zmieniło. Ostatni, jaki było im dane spędzić w prawdziwym domu.

Chłopak podniósł się lekko, po czym wstał, stawiając niepewne kroki w ciemności. Najciszej jak mógł, złapał za klamkę, ciągnąc ją delikatnie do siebie, uchylając tym samym drzwi. 

Niestety wszechświat zaprogramował je tak, że nie były w stanie nie skrzypieć. W innym wypadku czasoprzestrzeń chyba dostałaby jakiegoś skrzywienia albo innej skoliozy.

Lisia rotacja ~ Osasuna / SunaosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz