0 2 - drugi

951 99 453
                                    

Kolejny poranek. Kolejny mentalny pojedynek z samym sobą, aby wstać, ubrać się ładnie (byle na czarno), iść do zakładu karnego (czytaj szkoła), wybadać jak bardzo rozjuszony jest Atsumu (po czym zdenerwować go bardziej) i udawać, że jego brat wcale nie działa kojąco na wszystkie możliwe zmysły.

Za oknem nadal było ciemno, ponieważ słońce o tej porze roku miało dokładnie tak samo wyjebane we wczesne wstawanie, jak on. Leżąc w rozkosznej ciszy przerywanej jedynie dźwiękami odmierzającego ostatnie minuty wolności budzika, przypomniał sobie widok z wczorajszego dnia. Te wpatrujące się w niego szare, wyblakłe tęczówki, usta zaciśnięte w wąską linię i nieco lekceważącą postawę. Chłopak odpływał coraz bardziej, wyobrażając sobie sceny, które nigdy nie miały miejsca, a o których może jedynie pomarzyć przez własne tchórzostwo.

Oczami wyobraźni widział jak Miya rusza w jego kierunku. Powolnym delikatnym krokiem, jak gdyby śnieg przestał być miękki i podatny na ciężar fizycznego ciała, a jego stopy były godne poruszania się po nim bez zniszczenia nieskazitelności. Nie słyszał charakterystycznego dźwięku skrzypienia, nie widział odcisków podeszew butów. Wydawało się, jakby szedł prosto do niego, niemal nie dotykając ziemi. Jak anioł zstępujący w jakieś randomowe miejsce, żeby spopielić przypadkowego niegrzecznego chłopca, niewartego zajmowanej swoją marną egzystencją przestrzeni.

Był coraz bliżej, a policzki paliły intensywnym niechcianym żarem, którego pragnął się ponad wszystko pozbyć. Stanowił on objaw słabości i jakiejś niezdrowej fascynacji, o którą nigdy nie prosił. Kiedy był już dostatecznie blisko, wyciągnął swoją dłoń, wsuwając ją pod materiał jego zimowej kurtki. Rintarō czuł, że gdyby nie było to jedynie wyobrażenie, to ogień, jaki w sobie czuł, roztopiłby śnieg w promieniu kilkunastu metrów.


Chciał go pocałować.


Rozpaczliwie pragnął zahaczyć zębami jego wysuniętą dolną wargę. Kiedy już miał zamiar przeczesać palcami jego szarawe kosmyki i przekonać się, czy naprawdę są tak miękkie, na jakie wyglądają, spoliczkował się mentalnie i otworzył szeroko oczy.

Chodził z nim do klasy. Byli razem w drużynie. Wracali razem do domu, dopóki nie zdecydował, że pora pójść na przełaj i skrócić sobie drogę do labiryntu betonowych budynków. Ich rozmowy ograniczały się do wyśmiewania Atsumu, nieudolnych żartów Suny o życiu i omawiania planów na przyszłość (tych nienależących do niego). Chciał rozwinąć tę relację nieco bardziej, chociażby poprzez ciągłe zapraszanie go do siebie, ale ten wiecznie miał randki z książkami.

Frustracja narastała w chłopaku, zasłaniając wszelkie pozostałe odczucia białym całunem niechcianej emocji. Dominowała wszystko inne, przyprawiając go o zawrót głowy. Irytowała go własna bezsilność i fakt zachowywania się jak zakochana nastolatka. Nie chciał czuć się w ten sposób, ale wiele rzeczy mu w życiu nie wyszło, więc nawet nie był już zdziwiony.

Leżąc cały czas w łóżku, poczuł nikły zapach dymu papierosowego dobiegający gdzieś z głębi mieszkania. Wkradał się przez szczeliny pod drzwiami, przez dziurkę od klucza i wsiąkał w ściany, jak gdyby były jedynie przewiewnym materiałem niestanowiącym żadnej poważnej bariery. Coś zaczęło drapać go w gardło i sam już nie miał pojęcia czy było to sensualne doznanie, czy psychiczna świadomość tego, że jego matka właśnie zaczyna nowy piękny (chuja tam) dzień od rutynowej dawki śmierci owiniętej gilzą.

Złość sięgnęła szczytu, a ból głowy nadszedł spotęgowany do granic przyzwoitości. Chłopak wstał, otworzył na oścież okno (czego w dalszej perspektywie pożałował) i wydobył z kieszeni bluzy przewieszonej przez oparcie krzesła jakąś lewą paczkę fajek na wyjątkowe okazje. 

Lisia rotacja ~ Osasuna / SunaosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz