SOUNDTRACK: Eels – I need some sleep
Wieczorem do mieszkania wrócili pozostali domownicy. Josh z córką oraz Anthony. Jared mógł ją zostawić. Wiedział, że będzie w dobrych rękach, że bliscy się nią zajmą, jednak... nie zrobił tego. Zwyczajnie nie chciał. Całą noc spędził u jej boku. Tulił ją do siebie, gładził po włosach. W jakiś sposób czuł się za nią odpowiedzialny. Nieważne w jaki sposób ją nazwał – znajomą, przyjaciółką, dziewczyną, niedoszłą kochanką... to były tylko puste słowa. Żadne określenie nie było w stanie odzwierciedlić jego uczuć. Zastanawiał się nad tym przez długie godziny. W pamięci wertował wszystkie, poznane dotychczas wyrazy. Nic z tego. W końcu musiał się poddać. Przywyknąć do tego, że chyba nigdy nie uda mu się znaleźć właściwej nazwy. Zerknął na nią kątem oka. Sprawiała wrażenie takiej delikatnej, kruchej. Takiej bezbronnej. Jakby podmuch wiatru wystarczył, aby rozpadła się na milion kawałeczków. Uśmiechnął się do swoich rozmyślań i pokręcił głową. Co ta dziewczyna z nim robiła? Roztkliwiał się. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzało. Aż się zaśmiał pod nosem. To było tak nierealne, nielogiczne. Wbrew naturze, wbrew wszystkiemu. On, czterdziesto dwuletni lacet, z całym bagażem doświadczeń życiowych. Miał na koncie parę wzlotów i mnóstwo upadków. Był grzesznikiem. Wady dominowały nad zaletami. Posiadał pełną tego świadomość. I ona. Młoda, zdeterminowana. Każdy, kto spędził z nią chwilę, mówił jedno – pyskata, arogancka, dumna jak paw. W jego oczach jednak McLair była tylko małą, zagubioną dziewczynką. Może dlatego czuł do niej taką sympatię? Może dlatego była mu tak bliska? Przypominała jego samego, jeszcze kilkanaście lat wstecz. Zbuntowana, niepokorna, z ciętym językiem.
- Jay... - mruknęła niewyraźnie. - Jesteś tutaj? - zapytała cichutko. Bała się podnieść powieki. Noce zazwyczaj spędzała z kimś, jednak poranki... budziła się sama. Otwierała oczy, rozglądała się dookoła – czekało na nią tylko puste miejsce, wymięta pościel. Co dzień to samo rozczarowanie. Nikomu nigdy się do tego nie przyznała. W jej mniemaniu to było tak głupie, tak nieznaczące. Nie zasługiwało na czyjąkolwiek uwagę.
- Mhm – wymruczał tylko, ustami muskając czubek jej głowy. Ze świstem wypuściła powietrze. Ulżyło jej.
- Dziękuje – bezdźwięcznie poruszyła ustami. Uśmiechnął się leciutko. Nie komentował tego w żaden sposób. Nie musieli niczego mówić. Wystarczyło mu to, że byli. Trwali w ciszy. Pogłaskał wierzch jej ramienia. Nie wiedział ile czasu minęło, zanim pakt milczenia został złamany. Kilka minut? Kwadrans? Godzina? Miał wrażenie, że wszystko stanęło. Wszystko straciło na znaczeniu. Nie było Los Angeles, nie było zakorkowanych ulic, nie było tłumów ludzi. Tylko oni dwoje, w maleńkim pokoiku, skuleni na jej łóżku.
***
SOUNDTRACK: Earth, wind & fire – Boogie Wonderland
Dojście do siebie, zajęło Mulatce kilka dni. Przez cały ten czas, praktycznie nie wychodziła z łóżka. Jared codzienne ją odwiedzał. Robił zakupy. Przynosił jej lekarstwa, słodycze, najnowsze pisemka, książki. Chciał ją czymś zająć. Sam należał do takiego typu ludzi, którzy nie potrafili usiedzieć w miejscu dłuższą chwilę. Wszędzie było go pełno. Miał milion pomysłów na minutę. Uwielbiał poznawać nowe osoby, dużo podróżował, zwiedzał. Celebrował życie, śmiech, radość. Dbał o to, aby nie umarła z nudy. Aby było jej jak najlżej w chorobie. Była mu za to niesamowicie wdzięczna.
Punkt o godzinie szesnastej, zjawił się pod jej drzwiami. Nie pukał, nie dzwonił – po prostu nacisnął klamkę i wszedł do środka. Zdziwił się, kiedy usłyszał głosy. Wiele głosów. Żaden jednak nie należał do pani fotograf. Zaskoczony, skierował swe kroki, ku jej sypialni. Na miejscu zastał kilkanaście nowych twarzy.
CZYTASZ
Skin to skin
FanfictionMarsowe fanfiction. Główna bohaterka - Charlotte. 23 letnia pani fotograf, asystentka Terry'ego Richardsona. Brunetka, duże, zielone oczy, pełne usta. Pewna siebie, arogancka, wie czego chce i zrobi wiele, aby to osiągnąć. Nie w głowie jej związki...