Rozdział 16

556 18 3
                                    

Rozległo się pukanie do drzwi. W jego głowie natychmiast pojawiła się myśl – Charlotte wróciła. Dlaczego nie otworzyła ich własnymi kluczami? Był niemal stu procentowo pewien, że w nerwach i stresie, zapomniała kompletu. Od kiedy tylko opuściła ich mieszkanie był jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Jak cień snuł się z kąta w kąt i czekał. Miał nadzieje, że nie zrobi niczego głupiego. Z przerażeniem zerkał na zegar. Minęła godzina, druga i trzecia. I w końcu. Jest. Zerwał się z miejsca i pobiegł otworzyć.

Jego przeczucie było słuszne, nie pomylił się. Dziewczyna stała na ganku, obok niej, ramie w ramie – Josh. Minę miał z pozoru obojętną. Tylko jego oczy... czarne, nieprzeniknione. Zionęły gniewem w najczystszej postaci. Siostra Mulata, zmarnowana i skulona. Nie wyglądała najlepiej. Obejmowała się ramionami. Miał wrażenie, że lada moment i się przewróci.

- Dzięki, że odwiozłeś ją do domu – odparł muzyk, posyłając brunetowi cień uśmiechu. Architekt nie wytrzymał. Zacisnął prawą dłoń w pięść. Jego ręka natychmiast poszybowała w powietrzu, szybki zamach. Pięść idealnie wbiła się w twarz szatyna. Kompletnie się tego nie spodziewał, nie zdążył nawet zamrugać. Zaskoczony wykonał krok do tyłu i odruchowo dotknął nos. Zapach krwi uderzył w jego nozdrza. Nieco się skrzywił. McLair pokręcił głową.

- Jak mogłeś, gnoju? - zapytał, przyszpilając go do drzwi.

- Jo, przestań! Puść go, proszę! Wystarczy! - pisnęła pani fotograf. Prawda, zasłużył. Ktoś powinien mu za to porządnie obić mordę. Nie znaczy to jednak, że bardzo tego chciała i z przyjemnością by to oglądała. Rzuciła się natychmiast do rozdzielenia obydwu panów. - Słyszysz mnie? Chcesz go zabić? - szarpała się z Mulatem.

- A żebyś wiedziała! - syknął. - Odsuń się Charlotte, bo za siebie nie ręczę – mruknął. Leto sprawiał wrażenie ogłuszonego i otumanionego. Ledwo trzymał się na nogach.

- Josh, proszę – szepnęła, łapiąc się za brzuch. Wszystko bardzo mocno przeżywała. Natychmiast odbijało się to na stanie jej zdrowia. Zrobiło się jej słabo, nogi miała miękkie jak z waty. Spojrzał na nią pół przytomnym wzrokiem. Napięcie opadło. Odsunął się od poturbowanego wokalisty.

- Dasz sobie rade? - zapytał, zaciskając usta w wąską kreskę.

- Jak zawsze. Wracaj do domu – rzuciła ledwo dosłyszalnie. Objęła ukochanego w pasie i bez słowa, pociągnęła go w kierunku salonu. Pchnęła go na kanapę. To zadziwiające, jak poczuła nagły przypływ energii. Adrenalina działała. Musiała się nim zająć. Własny ból odsunęła na bok. Zdawało się działać. - Nie ruszaj się z miejsca, okej? - pokiwał jedynie głową.

***

Ostrożnie władowała mu się na kolana i zaczęła opatrywać rany. Podała mu woreczek z lodem, aby przykładał go do opuchniętych, podrażnionych miejsc. Nie była specjalistką. Ot, rany przecierała wącikiem nasączonym spirytusem. Gdy były już zdezynfekowane, zabrała się za tamowanie krwawienia.

- Bardzo boli? - zapytała ciuchutko. Pokręcił głową. - Przepraszam za Jo. Nie wiem co w niego wstąpiło – dodała, kciukiem głaszcząc go po policzku. Ujął ją za dłoń i ucałował jej wierzch.

- Zasłużyłem, Charlotte. Ja o tym wiem, ty o tym wiesz, Josh też wie. A niedługo dowie się cały świat – westchnął. - I możesz mi wierzyć lub nie, ale na zablokowaniu publikacji nie zależy mi dlatego, aby mój wizerunek pozostał nieskazitelny. Martwię się o ciebie, o was. Wiem jak bardzo to wszystko przeżywasz. Tłumy paparazzi raczej nie wpłyną pozytywnie na twoje zdrowie. Nasze maluchy dużo przeszły. Nie potrzebne im dodatkowe zmartwiena – dodał, podnosząc wzrok. Patrzył jej teraz prosto w oczy.

Skin to skinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz