Rozdział 06

1K 24 6
                                    

SOUNDTRACK:  Maroon 5 - It was always you

Uśmiechnięta od ucha do ucha, przekroczyła próg studio. Wszyscy byli już gotowi. Terry, modele, modelki. Mieli robić zdjęcia do kalendarza. Dwanaście miesięcy, dwanaście różnych stylizacji. Była bardzo podekscytowana. Rozejrzała się dookoła. Do dyspozycji miała mieć grupę dwudziestu osób. Jedenastu mężczyzn i dziewięć pięknych pań. W tak licznym składzie już dawno nie pracowała.

- W porządku. Już jestem, możemy zaczynać – oznajmiła, zrzucając z ramion kurtkę.

- Świetnie – Richardson poderwał się z miejsca. - Zajmij się ustawianiem panów. Dziewczęta to moja działka – puścił jej oczko. Kiwnęła głową. W głowie zaczęła tworzyć skomplikowany układ. Brunet po lewej, niebieskooki w środku... - Zaraz, zaraz. Jest tylko dziesięciu – spojrzała na fotografa, marszcząc brwi. Nie tak się umawiali.

- Spokojnie McLair. Jest już w drodze. Dołączy do nas, nim przejdziesz do marca – zapewnił, uśmiechając się znacząco. Wzruszyła ramionami.

- Skoro tak – mruknęła tylko. Zgarnęła swoich podopiecznych i zaczęła ich ustawiać. Po piętnastu minutach, mogła przejść do właściwej roboty. Sięgnęła po swój ulubiony aparat i wykonała pierwsze zdjęcie.

***

        Propozycja Terry'ego była nietypowa. Z miejsca mu się spodobała. Wykorzystał weekend wolny na planie filmowym, zarezerwował bilet na najbliższy lot do Los Angeles – w przeciągu dwóch godzin siedział już w samolocie. Richardson ustawił wszystko godzinowo w ten sposób, aby spokojnie zdążył wylądować w Mieście Aniołów, odczekać swoje w korkach i podjechać pod jego pracownie. No prawie. Miał już pół godziny opóźnienia. Wszystko przez paparazzi, którzy nie dawali mu spokoju od momentu, kiedy tylko jego stopa stanęła na płycie LA LAX. Westchnął cicho. Cena sławy. Kątem oka spojrzał na kierowcę.

- Proszę skręcić w boczną alejkę. Resztę drogi pokonam pieszo – zadecydował. Taksówkarz posłusznie spełnił jego prośbę. Po dwudziestu minutach spacerku, udało mu się dotrzeć do celu.

- Witam wszystkich – rzucił lekko, przestępując z nogi na nogę. Ogarnął wzrokiem całą calę. Jednak już moment później, skupiał się tylko wyłącznie na niej. Na Charlotte. Wyglądała oszołamiająco. W jednej chwili zapragnął wszystko rzucić, przyciągnąć ją do siebie i pocałować. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. Nie odezwała jednak ani słowem. Sama nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Spuściła głowę i wlepiła spojrzenie w ekran aparatu.

- Mamy to. Proszę kolejny miesiąc!

- Jay, leć się przebierz – wtrącił się Terry, patrząc znacząco na przyjaciela.

- Się robi, szefie – zaśmiał się. Wzrok wciąż miał wbity w Mulatkę. Nie oderwał go ani na sekundę. Lustrował jej młode ciało. Miała na sobie krótki top, odsłaniający płaski brzuch, oraz obcisłą, czerwoną spódnicę. Do tego sandały na platformach i ciężka, złota biżuteria. Umiejętnie podkreślała swoje atuty. Oblizał usta.

- Jeszcze chwila, a zaczniesz się ślinić – mężczyzna szturchnął szatyna w bok. - No już, nie ma czasu do stracenia. McLair zajmiesz się później. Udostępnie wam sypialnie – obiecał, puszczając mu oczko.

- Bez obaw, mam własną.

***

        Kiedy ustawił się przed obiektywem, lekko się uśmiechnęła. Przypomniały się jej ich wspólne sesje. Pokręciła głową, jakby chciała wyrzucić z pamięci niechciane obrazki. Miała ważne zadanie do wykonania, powinna być skupiona. Wzięła to sobie bardzo głęboko do serca. Wzrokiem omiotła cały plan. Jak to możliwe, że mając do dyspozycji jedenastu przystojnych, wysportowanych modeli, jej spojrzenie i tak co chwile wracało do Jareda. Zaśmiał się pod nosem. Cieszył się, że mulatka wciąż tak na niego reaguje. Bał się, że rozłąka mogła ich zmienić. Za każdym razem kiedy ich spojrzenia się krzyżowały, wiedział jedno – nic się nie zmieniło. McLair była w niego zapatrzona jak obrazek. Teraz musiał tylko wykorzystać swój moment, wszystko odkręcić, naprawić błąd. Dziewczyna stała się częścią jego życia. Gdy nie było jej w pobliżu, odczuwał cholerną pustkę. Nie ważne jak przedstawiał ją przed znajomymi, nie miało znaczenia to, jak mówi na nią w myślach – wszystko to, były puste definicje. Po prostu ją lubił. Tylko tyle i aż tyle. Dobrze się dogadywali, mile spędzali wspólny czas. Brakowało mu tego. Chciałby znowu zasiąść z nią przed telewizorem i obejrzeć jakąś durną komedię. Do miasta wrócił na cały weekend. Była pierwszą osobą, z którą pragnął się spotkać. Nie z Shannonem, Emmą, czy Tomo. Z nią. Teraz musiał to tylko jej powiedzieć. Na raz, poczuł w gardle ogromną kluchę. Rozmowy o uczuciach nigdy nie były jego mocną stroną. Język odmawiał mu posłuszeństwa. Zacisnął usta w wąską kreskę.

Skin to skinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz