30서른

96 11 22
                                    

Życie Minhyunga nie było proste. Tak jak wielu ludzi w wiosce, jego rodzice zachorowali i zmarli podczas epidemii dengi. Był jedynakiem. Miał tylko dwa wyjścia. Żebrać lub pracować.

Gdyby wyglądał dojrzalej, mógłby skłamać na temat wieku, może wtedy ktoś by go zatrudnił. Ale Minhyung był niskim, chudym i nieśmiałym chłopcem. Pozostał więc na ulicy, polegając jedynie na ludzkiej życzliwości. Tak minął mu rok, przez który stał się jeszcze chudszy, wątlejszy i godny politowania.

Przyszedł dzień, w którym poczuł, że jeśli zamknie oczy, już nigdy ich nie otworzy. Tego dnia podszedł do niego pewien duży, dobrze ubrany mężczyzna. Ukucnął i wręczył mu pulchną, świeżą bułeczkę. Minhyung spałaszował ją w sekundę. Nawet nie zdążył poczuć jej smaku. Ten mężczyzna okazał się być kapitanem statku. Zaprosił chłopca na pokład, zajął się nim, a potem nauczył wszystkiego co sam wiedział o morzach, oceanach i żegludze.

Trzy lata później on również zmarł na dengę, zarażając się w jednym z portów. Kolejny właściciel statku okazał się mniej sympatyczny, lecz Minhyung nie zrezygnował. Za bardzo przyzwyczaił się do tego stałego kołysania. Bez niego nie sądził, że potrafiłby zasnąć na lądzie.

O tej porze roku nie było żadnych sztormów, wody były spokojne a niebo czyste. Jednakże poruszenie wśród załogi było wielkie, gdy dowiedzieli się, iż przewozić będą samego księcia Na. Kapitan musiał być pod sporą presją, bo kazał im wysprzątać każdy drewniany centymetr. Szorowali tak długo, aż byli w stanie zobaczyć w deskach swoje brudne, umęczone i rozczochrane odbicia.

Podczas swoich licznych podróży Minhyung miał okazje widzieć wielu pięknych, zamożnych ludzi. Jednak to widok księcia zrobił na nim zdecydowanie największe wrażenie. Jego chód był pełen dostojeństwa i lekkości, kasztanowe włosy i mleczna cera stwarzały przyjemny dla oka kontrast. Tylko w spojrzeniu czaił się jakiś smutek, który starał się ukryć za uprzejmym uśmiechem.

Wykonując swoje zadania natknął się na niego parę razy. Stał oparty o burtę i wpatrzony w pustkę przed sobą. Gdyby Minhyung miał trochę więcej odwagi, może spytałby, co mu leży na wątrobie. Trochę mu jej brakowało. Postanowił, że zagada, jeżeli gdy wróci, książę wciąż będzie tam stał.

Tymczasem zszedł pod pokład. Kapitan wysłał go po beczkę starego, dobrego wina dla specjalnych gości. Takie wino składowali w osobnej kajucie, do której schodziło się maksymalnie parę razy w roku. Nie powinno być tam nikogo, poza okazjonalnymi szczurami. Dlatego tuż przed drzwiami zawahał się, słysząc dobiegające ze środka głosy. Czyżby to ci nowi pracownicy poczuli nagłe pragnienie, nieświadomi tego, jakim sentymentem darzy te beczułki ich kapitan? Z zawadiackim uśmiechem na twarzy wparował do środka.

- A wy co się obijacie...

Zamiast brudnych twarzy majtków, ujrzał dwóch obcych mu chłopaków. Najpewniej pasażerowie na gapę. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, ci rzucili się w jego stronę i szarpnęli za ramiona odciągając od drzwi. Spróbował krzyknąć, lecz dłoń niższego z nich wylądowała na jego ustach.

- Ciiiii. Tylko spokojnie, a nic ci się nie stanie. Mam rację, Jeno?

***

Z rana sam król pofatygował się, by osobiście przekazać, iż nie ma już czego szukać w pałacu. Strażnicy wypuścili go z celi i odeskortowali do doku, gdzie pospiesznie się spakował. Prawdę mówiąc nie miał ochoty ani chwili dłużej przebywać w tamtym miejscu. Poza tym mógł wreszcie wrócić do domu.

Hyuck odprowadzając go do bramy zadał mu z tysiąc pytań, na które z grubsza zdawkowo odpowiedział. Oczywiście musiał zasiać ziarno niepewności, pytając.

Niebezpieczne Przyjaźnie/Nomin FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz