Pov. Hilie
Pojechałam do hotelu, ale w apartamencie, w którym Charlo była zameldowana, nie było już nikogo. Tak podejrzewam, bo nie mogę dostać się do środka. Dopiero po chwili wytłumaczono mi, że rezerwacja została anulowana. Co ta dziewczyna kombinuje? Wymeldowuje się z hotelu, nigdzie nie mogę jej znaleźć, a ona nie odbiera. Dzwonię już czwarty raz, ale po drugiej stronie jak cisza panowała, tak panuje. Wsiadłam do auta mojego kuzyna i poinformowałam go o całej sytuacji. On tylko się zaśmiał. To nie jego przyjaciółka ginie ni stąd ni zowąd i nie ma po niej śladu.
— Nie histeryzuj, znajdzie się.
— Skąd możesz to wiedzieć? — Fuczę w jego stronę.
— Po prostu wiem, tak jest za każdym razem.
— Ale tym razem, jesteśmy we Francji a nie w Kanadzie, Andry.
— Co to zmienia, dziewczyno. Gdzie cie zawieść?
— Hotel, dwie przecznice dalej.
— Stać cię? — Zakpił.
— Tak, jedź już.
Tak też uczynił, a ja cała w nerwach wykonywałam telefon za telefonem. Na darmo. Charlotte nie odbierała żadnego połączenia. Gdy po chwili naszym oczom ukazała się beżowa konstrukcja budowli, w której wynajmę mieszkanie. Wysiadam, chwytam walizkę, dziękuję za podwózkę, i kieruję się w swoją stronę. Podchodzę do recepcji i jąkając się proszę o pokój dla jednej osoby. Po kilku próbach wymówienia tego zdania z dykcją udaje mi się dogadać z recepcjonistką. Podaje mi kluczyk z przywieszką, na której jest wygrawerowana cyfra mojego nowego lokum. Wchodzę na trzecie piętro - bo windy oczywiście nie ma - i znajduję mały apartament usadowiony prawie na środku korytarza. Otwieram białe drzwi i wchodzę śmiałym krokiem do pomieszczenia. Torebkę kładę na małym stoliku przy drzwiach, które zamykam, a walizka ląduje na ziemi w salonie. Siadam na fotelu i wykonuję kolejne połączenie do mojej zaginionej przyjaciółki.
— Halo? — Ze słuchawki rozbrzmiewa męski głos, z rosyjskim akcentem.
— Um... Charlo? — Pytam niepewnie, zdezorientowana obrotem spraw.
— Nie wydaje mi się.
— Jestem święcie przekonana, że to numer do Charlo. — Umilkłam na sekundę. — Charlo, słyszysz mnie?! — Wykrzyczałam do słuchawki.
— Do widzenia. — Tak zwyczajnie się rozłączył. Odrzuciłam telefon zdezorientowana i wybita z rytmy dnia, kto do diaska rozmawiał ze mną przez jej komórkę. Miałam zdecydowanie za dużo pytań w głowie, i aby się z nimi uporać, wyszłam na zakupy. Zawsze tak robiłam, i pewnie jest to namiastka zakupoholizmu. Nie jestem pod tym punktem jakaś chora, ale lubiłam chodzić na zakupy, jak pewnie większość kobiet. Wyszłam więc z hotelu i kręciłam się po uliczkach szukając supermarketu. Całe szczęście znalazłam go szybciej, niż bym oczekiwała, więc z uśmiechem na twarzy wkroczyłam do budynku. Kupiłam kilka słodyczy, w tym oczywiście zbożowe ciasteczka, oblane czekoladą, i poszłam z arsenałem do kasy. Chwilę zajęło mi zrozumienie co wypowiedziane przez mężczyznę słowa znaczyły, ale w porę się ocknęłam przypominając sobie francuskie liczby. Podałam odpowiednią kwotę, podziękowałam i wyszłam na dwór. Otworzyłam opakowanie drażetek i co jakiś czas porywałam jedną z opakowania. Z tym smakiem kojarzyło mi się dzieciństwo. Razem z Charlotte jadłyśmy te same słodycze w forcie zbudowanym w moim pokoju. Właśnie, dzwonię do niej. To nie jest możliwe, że przez ten krótki czas zdążyła zapoznać się z rosyjskimi... nie wiem kim. Wykonałam telefon do dziewczyny, ale ona znowu nie odebrała. Dzwonię do niej już piętnasty raz, tego dnia, a ona dalej uparcie mnie ignoruje. Nie podoba mi się to, ale nie mogę nic zrobić. Wracam do hotelu i rozkładam się na wielkim łóżku. Hotel, który jednej samotnej osobie, daje pokój z dwuosobowym - a co za tym idzie dużym - łóżkiem, powinien dostać nagrodę nobla, więc jak tylko wrócę do Kanady, to ich tam zgłoszę.
CZYTASZ
Quelque chose de beau
RomanceCharlotte Meyer leci do Francji na wakacje, w poszukiwaniu błogiego spokoju i ciszy. Pragnie odpocząć od obowiązków związanych z jej codzienną rutyną dlatego decyduje się na podróż. Czy jej wakacje aby na pewno będę spokojne...?