Inny punkt widzenia (Część 7) - Narodziny zmian

858 38 225
                                    

- Ile razy jeszcze mam to powtórzyć, żebyście zrozumieli? Nie zgadzam się! Nie wrócę tam! Ja i mój syn zostaniemy na Alderaanie!

Laira przemawiała lekko podniesionym głosem, ale nie w stylu histerycznej kobiety, przerażonej, że straszni Jedi przybyli, by odesłać ją z kwitkiem do domu. Brzmiała bardziej jak Senatorka – silna, niezłomna i niedająca sobie wcisnąć kitu. Teraz, kiedy opuściła Fenis, nie musiała już niczego udawać i na światło dzienne wychodziły jej liczne cechy. A także talenty, które będzie mogła wykorzystać, by zbudować sobie wspaniałe życie na planecie należącej do Republiki.

Obi-Wan nie miał najmniejszej ochoty pozbawiać jej tej możliwości. Jak mógłby kazać jej przenieść się z powrotem na Fenis? I to właśnie z Alderaana – systemu, który jak żaden inny bardzo wspierał silne kobiety. Który umożliwiał świeży start osobom z każdym rodzajem przeszłości!

Kenobi może i zaakceptował fakt, że wróci na Coruscant nieco później, ale nie zamierzał brać czynnego udziału w przekonywaniu Lairy. Z drugiej strony, nie chciał być też złośliwym Padawanem, otwarcie sprzeciwiającym się Mistrzowi, więc po prostu ukrył dłonie w rękawach płaszcza i postanowił trzymać gębę na kłódkę.

Zresztą, po co miałby się odzywać, skoro ktoś inny przemawiał w jego imieniu?

Laira praktycznie powtarzała te same argumenty, które on powiedział Qui-Gonowi kilka dni temu podczas pamiętnej dyskusji na statku. Niektóre niemal słowo w słowo! Gdyby to nie było kompletnie absurdalne, mogliby dojść do wniosku, że ich podsłuchiwała.

- Jesteście Jedi! – W pewnym momencie skrzyżowała ramiona, uniosła brew i zmierzyła Jinna wzrokiem, który aż prosił się o podpis „Mace Windu". – Sądziłam, że waszym zadaniem jest uwalnianie niewolników, a nie ściganie tych, którzy sami się uwolnili?

Obi-Wan głęboko westchnął.

Aha. Dokładnie tak, jak mówiłem. Słowo w słowo!

Nie chciało mu się kolejny raz słuchać cierpliwego tłumaczenia Qui-Gona, że „nie zamierzali jej do niczego zmuszać", więc podreptał na drugą stronę pomieszczenia i przysiadł na kanapie. Miał stąd dobry widok na skromnie urządzony salonik, a także na okno, za którym można było dostrzec mieszkańców niezbyt licznego miasteczka, przechadzających się w słońcu. Miejscowość położona była w dolinie, starannie ukryta pomiędzy słynnymi alderaańskimi górami – Qui-Gon i Obi-Wan potrzebowali dobrych kilku dni, by ją odnaleźć. Ciekawe, ile dni będą potrzebowali, by namówić Lairę do wyjazdu...

O ile w ogóle ją namówią. Jeśli miał być ze sobą szczery, to Kenobi wciąż nie potrafił zwalczyć w sobie nadziei, że jednak im się nie uda! Zamiast wsłuchiwać się w dyskusję Lairy i swojego Mistrza, patrzył na tętniące życiem, emanujące ciepłem i tolerancją miasteczko, zastanawiając się, jak wielką trzeba by mieć motywację, by chcieć stąd wyjechać.

Co jakiś czas któryś ze spacerowiczów zatrzymywał się, by popatrzeć na dziecko śpiące w kołysce przy oknie. Był to oczywiście malutki synek Lairy – urodzony, jak sama powiedziała, zaraz po przylocie na Alderaan.

Obi-Wan na ogół nie przepadał za takimi bobaskami. W przeciwieństwie do swojego ckliwego Mistrza nie czerpał nieskończonej przyjemności z gilgotania maleńkich stópek i obserwowania bezzębnego uśmiechu formułującego się na pyzatej buzi. Mimo to zaczął intensywnie wpatrywać się w tego konkretnego brzdąca.

Parę dni temu przydarzyło mu się coś niezwykłego.

Kiedy położył się spać po pamiętnej dyskusji na statku, miał sen. Ale nie taki, o jakim sobie zamarzył – o lądowaniu na Coruscant i Qui-Gonie oświadczającym, że to już koniec wszelkich przygód związanych z Fenis. Nie. Jego sen był o narodzinach i wydawał się niesamowicie realistyczny.

Jasna Strona Miłości (Star Wars Obikin)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz