21

773 24 1
                                    

Za każdym razem jak przychodziłam po kolacji do sali w lochach, gdzie przechowywany był nasz eliksir na zaliczenie, z rozczarowaniem odkrywałam, że Malfoy już tu był i robił co należało. Zdziwiłam się więc, kiedy kolejnego dnia przyszłam i odkryłam, że tym razem odpuścił.

Rzuciłam torbę na ławkę obok z taką siłą, że przeleciała przez blat i spadła po drugiej stronie. Opadłam na krzesło i zajrzałam do książki i notatek Malfoya, gdzie starannie zapisywał jaką pracę wykonał danego dnia.

Przez cały czas unikania mnie, jedyne co miał do zrobienia to podgrzewanie eliksiru by uzyskać odpowiedni kolor lub zapach, a jak na złość akurat dziś trzeba było dodać nowych składników mieszając przy tym wywar. Byłam ciekawa, czy zamierza się pojawić, czy zemści się, za to, że przez prawie dwa tygodnie sam przy nim czuwał, więc teraz zostawi mnie samą.

I najwyraźniej taki właśnie miał zamiar.

Próbowałam jedną ręką kroić składniki, a drugą mieszałam w kociołku pilnując, by robić to odpowiednim tempem i we właściwym kierunku. Wyklinałam przy tym Malfoya, Slughorna i to, na czym świat stoi odgrażając się przy tym, że jeśli spotkam tą tlenioną fretkę, to zatłukę. Akurat byłam na etapie wyzywania Slugrona od oślizgłych ślimaków, kiedy drzwi za mną otworzyły się cicho.

Zamarłam modląc się, by to nie był profesor.

Odwróciłam się i już miałam zamiar warknąć na blondyna, kiedy dostrzegłam, że był bardzo przybity. Zawsze dumny i wyprostowany, stał teraz zgarbiony, skulony w sobie. Podeszłam do niego i wyciągnęłam rękę chcąc go dotknąć, ale natychmiast ją opuściłam.

- Co się stało? - spytałam cicho, łagodnie.

Nie odpowiedział, tylko zacisnął zęby i jeszcze bardziej opuścił głowę. Nie ruszył się z miejsca, więc chwyciłam go za rękę, zatrzasnęłam drzwi i posadziłam go na najbliższym krześle, a sama usiadłam na biurku tuż przed nim.

- Co się stało? - zapytałam ponownie.

Oparł dłonie o moje kolana. Chcąc jakoś dodać mu otuchy, nakryłam je moimi. Wtedy dostrzegłam list, który ściskał tak mocno, że był cały pomięty i miejscami przedarty.

- Moja matka miała wypadek. W ciężkim stanie wylądowała w szpitalu.

- Och, Malfoy, powinieneś iść do McGonagall, ona pozwoli ci się przenieść do szpitala.

- Tak, wiem, byłem u niej. Znaczy... byłem pod jej gabinetem, ale nie mogłem... - zaczął kciukiem kreślić kółka na wierzchu mojej dłoni.

Pochylił się jeszcze bardziej, tak, że oparł czoło o dłonie spoczywające na moich kolanach.

- Nie mogę... - zaczął ponownie ale urwał by wziąć głęboki oddech. - Nie chcę iść sam. - dokończył w końcu.

- Jasne. Zaprowadzę cię do niej. Pójść po kogoś, żeby z tobą przeniósł się do szpitala? Zabini, Nott...

- Nie, Granger. Chcę, byś ty ze mną poszła. Potrzebuję cię - ostatnie słowa wypowiedział tak cicho, że ledwo go zrozumiałam.

- Co? - zapytałam by upewnić się, czy dobrze usłyszałam.

- Potrzebuję cię - powtórzył.

Milczałam przez chwilę próbując przetrawić jego słowa. Sam wyglądał, jakby ciężko było mu się do tego przyznać, ale przemógł się.

- Dobrze - powiedziałam i zeskoczyłam z blatu.
Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam, by poszedł za mną - Chodźmy.

Dzięki profesor McGonagall po niedługim czasie szliśmy przez szpitalne korytarze szukając odpowiedniej sali. Malfoy szedł tak szybko, że musiałam za nim biec. To było takie dziwne, kiedy był tak zdenerwowany, a wokół nas rozbrzmiewał śmiech pacjentów i odwiedzających.

Splątana [Dramione]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz