Rozdział 11.

7.5K 360 8
                                    

Rozdział 11.

Alessia

Siedzimy wszyscy na tarasie i świętujemy moje dwudzieste pierwsze urodziny.

Pierwsze urodziny od trzech lat, które spędzam w domu.

- Czy ustaliliście już datę ślubu? – pyta mama, spoglądając na nas z nadzieją.

Ja z kolei posyłam nieme błaganie w stronę Marcello.

- Ustaliliśmy z Alessią, że ślub odbędzie się za miesiąc i będziemy go świętować tylko w naszym kameralnym gronie – odpowiada jej grzecznie, jednak ton jego głosu wyraźnie zdradza, że ta kwestia nie podlega dyskusji.

Moja matka jednak musi mieć to gdzieś, bo od razu przybiera oburzoną postawę, zasypując nas gradem pytań:

- Dlaczego w kameralnym gronie? Dlaczego nie chcecie wielkiego i hucznego wesela? Jak to tak?! Nasza córka i następca szefa mają mieć kameralną uroczystość?! Przecież...

- Zapomniałaś, że rodzina Marcello jest pogrążona w żałobie, a ja nie chcę żadnej fety – cedzę cicho, ale stanowczo.

Zawsze kochałam mamę, jednak od dziecka lepsze stosunki miałam z papą. Niestety moja ucieczka z Sycylii jeszcze bardziej oddaliła mnie od rodzicielki, która nie potrafiła zaakceptować mojego wyjazdu i potrzeby ukrywania się przed ludźmi. Nie wybaczyła mi też zerwania zaręczyn. To ojciec okazał mi wsparcie po gwałcie. To on namówił mnie na sesje z terapeutą. To on mnie odwiedzał i upewniał się, jak się trzymam. On, nie matka.

- Vittorio, Raffaele, powiedzcie im coś! – Kobieta nie ustępuje, a ja czuję, jak z obawy o to, co za chwilę nastąpi, zaczynają mi drżeć ręce.

- Eva, przestań. To jest praktycznie ich drugie wesele. Jeśli wolą utrzymać je w tajemnicy, to uszanujemy ich życzenie – zarządza papa stając w mojej obronie, a ja jestem mu ogromnie wdzięczna.

- Dokładnie. Ciche wesele, o którym nikt spoza najbliższej rodziny ma nie wiedzieć. Takie jest nasze życzenie, ciociu. – Siedzący między nami Marcello, delikatnie ściska jej dłoń, dając jednocześnie do zrozumienia, że jest na straconej pozycji.

- A co z sukienką?!

- Nie martw się o to, mamo... – szepczę zmęczonym głosem, bo na samą myśl o planowaniu wesela czuję mdłości.

Już kiedyś się cieszyłam tymi wszystkimi błahostkami i to szczęście zostało mi odebrane. Teraz nie mam najmniejszego zamiaru na nowo wkręcać się w ten wir głupich przygotowań. Jak dla mnie możemy po prostu udać się do urzędu jedynie z dwójką świadków przy boku. I basta.

- Wolicie ślub w domu czy w urzędzie? - pyta wuj, by nie dać mojej matce szans na dalsze marudzenie. - Dopnę wszystkich formalności podczas waszej nieobecności.

Spoglądam na Marcello. W końcu dociera do mnie, że to przecież i dla niego szczególne wydarzenie. Może i sama nie pałam zbyt wielkim entuzjazmem, ale nie mam prawa odbierać mu możliwości spełnienia jego skrytych marzeń odnośnie do tego dnia. Wystarczy, że uparłam się przy kameralnej uroczystości w gronie najbliższych.

- Ty zdecyduj. Ja się dostosuję – szepczę cicho.

Mężczyzna przygląda mi się badawczo przez krótką chwilę.

- To może niech będzie w urzędzie? A potem pojedziemy na obiad do którejś z restauracji – sugeruje. - Zgoda? – patrzy na mnie niepewnie, jakby szukał aprobaty.

- Zgoda. – Uśmiecham się delikatnie. – Dziękuję – szepczę tak cicho, by tylko on to słyszał.

- Dla ciebie wszystko – oznajmia, puszczając do mnie oczko.

Czuję, że powoli wszystko wraca na swoje miejsce.

- Panienko Cancio... – Niespodziewanie podchodzi do nas jedna z pokojówek, trzymając w dłoniach ogromny bukiet. – Kurier je właśnie dla pani przywiózł.

- Kwiaty? Dla mnie? – Rozglądam się ze zdziwieniem po wszystkich zebranych, szukając wśród nich nadawcy. – To nie od ciebie? – pytam cicho Marcello, odbierając podarek z rąk pokojówki, a ten w odpowiedzi kręci przecząco głową.

Drżącą dłonią sięgam do bileciku i czytam na głos:

Dawno się nie widzieliśmy, Kwiatuszku... Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

Jak oparzona odrzucam od siebie bukiet, a następnie zrywam się z krzesła ciężko dysząc.

- Nie, nie, nie... - sapię cicho, bo to nie jest przecież możliwe.

- Córeczko, co się dzieje? – dopytuje ojciec, podchodząc do mnie powolnym krokiem.

Biedak już niejednokrotnie miał okazję się przekonać, jak reaguję na zbyt gwałtowne ruchy.

- T-to od niego – dukam i jednocześnie szukam wzrokiem Marcello.

Stoi przy swoim krześle i spogląda na mnie z niepokojem.

- Co?! – krzyczy, zaciskając dłonie w pięści. - Skąd wiesz?!

- Kwiatuszku... Tak do mnie mówił, gdy... - Zaczynam szlochać w koszulę papy, bo niczym bumerang wracają do mnie wszystkie wspomnienia. – Przecież nikt nie wie, że przyleciałam do domu! – krzyczę wściekle. - Mówiliście komuś o moim powrocie?! – dociekam, spoglądając na bliskich.

Tata kręci przecząco głową, to samo robi wuj i Marcello. Jedynie mama unika mojego wzroku.

- Mamo?!

- Miałam wczoraj spotkanie z kilkoma koleżankami i możliwe, że mi uciekło co nieco... - wyznaje speszona.

- Jak mogłaś?! – krzyczę z wyrzutem.

- Spróbuję namierzyć nadawcę tego bukietu, a ty mi spisz na kartce imiona i nazwiska wszystkich koleżanek, którym powiedziałaś o powrocie Alessi, ciociu – nakazuje surowo Marc.

- Co im dokładnie powiedziałaś? – warczę, a mój głos jest zimny.

W tym momencie moja rodzicielka spaliła kolejną kładkę na moście prowadzącym do naprawienia naszych relacji.

- Że przyleciałaś na kilka dni, by świętować urodziny i że możliwe, iż wracasz już na stałe, bo kończysz studia...

- Powiedziałaś im, że pojechałam na studia?! – wrzeszczę z niedowierzaniem.

Jak mogła mnie tak zdradzić?

- Eva! Coś ty zrobiła?! – mój ojciec krzyczy, równie zły, co ja.

- Przecież ona wraca do domu! – próbuje się bronić. – Zda egzaminy i wraca do domu! Nie rozumiem, po co to ukrywać?!

- Może dlatego, żeby uniknąć takich sytuacji, jak ta? – syczę zimno, wskazując na bukiet. – Może dlatego, że ten bydlak nadal gdzieś tam chodzi i na mnie czeka? – mój głos ocieka jadem.

Nie dam rady dłużej na nią patrzeć. Odwracam się do papy i reszty.

- Nie chcę czekać z wylotem do wtorku. Chcę wylecieć jak najszybciej. Te dwa dodatkowe dni poświęcę na lepsze przygotowanie do egzaminów – oznajmiam, starając się ukryć desperację bijącą z mojego głosu.

Błagam, muszę stąd uciec.

- Odrzutowiec będzie gotowy późnym wieczorem – informuje mnie się wuj. – Chcesz nadal wziąć Isabelle?

- To zależy, czy Marcello może lecieć z nami. Nie zgodzę się na żadnego obcego ochroniarza – zastrzegam.

- No to ustalone – odzywa się Marc. – Zbierajmy się – zwraca się do swojego ojca. – Pojedziecie do domu, żeby spakować Bellę, a ja pojadę do kwiaciarni.

Kiwam im głową w podzięce, a następnie ruszam do swojego pokoju, by po raz kolejny spakować rzeczy do ucieczki...

Odzyskane uczuciaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz