Wolf In Sheep's Clothing
Przez dłuższy czas - jak miewał w zwyczaju - przechadzał się wokół dywanu własnego gabinetu. Zastanawiał się nad kolejnym ruchem, który mógłby doprowadzić do ich zwycięstwa. Wpadł na kilka pomysłów, trochę je dopracował, aż w końcu postanowił wprowadzić w życie. Kolejno rozesłał patronusy i liściki sposób informacji dobierał zgodnie z odległością i ryzykiem ze strony wroga. Odbył kilka rozmów. Przyjemne z Harrym, Ginny, Nevillem oraz Sprout, Filtwick'iem i Hooch. Cięższe z Severusem, Minerwą, Alastorem oraz Hermioną i - o dziwo - Luną. Pierwsza grupa bez najmniejszych oporów zgodziła się na każdą jego prośbę. Nie mieli najmniejszych wątpliwości co do słuszności poleceń swojej głowy Zakonu Feniksa. Chociażby wysyłał ich na pewną śmierć to i tak by to zrobili. Drudzy już zdecydowanie mnie mu ufali. A przede wszystkim Severus i Hermiona, którą Mistrz Eliksirów zdecydowanie zaczął douczać nawet w kwestii postrzegania intencji. Dziewczyna za dużo widziała, za bardzo orientowała się w sytuacji. A przecież na wojnie potrzebne są straty, żywa tarcza.
Dla większego dobra.
Zasiadł za swoim biurkiem zmęczony spacerowaniem i przeprowadzonymi rozmowami. Przymknął oczy z nadzieją na małą drzemkę. Wyciszył się i jedynym dźwiękiem, jaki do niego docierał był Fawkes prawdopodobnie drapiący się po skrzydłach albo tułowiu. Poczuł napływającą błogość i aż odruchowo uśmiechnął się do siebie. W końcu przecież i tak pozbędzie się wszystkich problemów. Jeśli wszystko potoczy się tak, jak przeczuwał, wpierw Snape wykona swoją rolę jednocześnie bohatersko poświęcają się za wygranie wojny. A Granger pozostając bez swojego aktualnego obiektu westchnień - bo przecież Albus nie był taki głupi, by nie zauważyć ich zaciskającej się relacji - pogubi się w granicy między złem a dobrem. I pozostanie jej już tylko podążać tam, gdzie będzie chciał blask Hogwartu. A on poprowadzi ją tuż za Potter'em.
Westchnął głęboko, by chwilę później jego oddech unormował się w sennym trybie, a umysł zamglił się ciemnością. Dyrektor Hogwartu zapadł w sen przekonany o spokojnym czasie relaksu.
Ale sen wcale nie miał okazać się przyjemnym kołysaniem fal. W jego głowie rozpętał się sztorm. Z każdej strony zacinała ulewa, ciemność gęstych, czarnych chmur przyprawiała o dreszcze. Woda uderzała o tą chwilę regeneracji nie pozwalając, by chociażby ułamek energii powrócił w jego stare ciało. I burza... Grzmoty zagłuszające wołanie o pomoc. Pioruny zdające się chcieć spalić wszystko, w co mogły uderzyć. Apogeum niepogody. Metaforycznie ujmując.
W ciężkim, pełnym przykrych wspomnień i wyrzutów sumienia śnie nagle czas stanął. Nie było już sztormu, a jedynie pozostała złowróżbna mgła. Ale w pewnym momencie, kiedy błądził między mleczną, nieuchwytną powłoką ujrzał zmierzającą ku niemu powoli postać. Stanął więc i patrzył w jedyny odróżniający się od otoczenia element. Nim jednak zdążył rozpoznać jakiekolwiek szczegóły wyglądu było mu dane wcześniej rozpoznać gościa w swoim umyśle.
- Mój drogi... - Melodyjny ton odbierał starcowi dech w piersiach. - Nie tak powinno to wyglądać.
Mężczyzna w końcu wyjawił swój wizerunek. Białe, ulizane włosy i równie biały wąsik. Dwubarwne tęczówki. Elegancki, granatowo czarny strój. I uśmiech. Lekko podstępny, a lekko sympatyczny. Skłaniający do wysłuchania. Przekonujący o prawdomówności. Chytry i podstępny. Fałszywy, ale jakże szczerzy. Sprzedawał nieprawdę jednocześnie prawdziwie się ciesząc.
- Gdzie popełniłem błąd? - Spytał we śnie Albus nawet nie zastanawiając się nad słusznością rozmowy.
- Śmierciożerca którego wypuściłem. - Gellert, bo tak zwał się jegomość, ponownie przemówił. - Może przysporzyć nam nie lada problemów. Zniknął, ale na pewno wróci. Nie zostawi Severusa i Lucjusza.
CZYTASZ
Whatever your thing.
FanfictionZbiór OneShot'ów na osłodę czekania. Pomiędzy dłuższymi opowiadaniami, rozdziałami czy też tak po prostu. Krótki OneShot zawsze dobry (no nie zawsze, ale się staram). Czasem trzeba długo czekać na rozdział, a że to zazwyczaj jest spowodowane chęcią...