Sunflower
Trafił na Grimmauld Place tak naprawdę przez przypadek. Znaczy się – pewnie nie był to przypadek dla członków Zakonu, ale dla niego jak najbardziej. Kolejna nieudana akcja zabicia Pottera i jak zwykle któryś ze śmierciożerców musiał na tym ucierpieć. Nic nowego. Tym razem padło na niego, no trudno. Cieszył się chociaż z tego, że nie wróci do Azkabanu. W końcu więzienie dla czarodziejów teraz było pod dyktaturą Czarnego Pana. Wcale jednak nie marudził. Wolał przebywać wśród Członków Zakonu niż być skazanym na Voldzia bez nosa. Sam nie wiedział czemu jeszcze mu służy. Pewnie ze względu na wygodę aktualnej sytuacji. Zabijanie nie było dla niego żadnym problem. Zabijał z taką samą radością z jaką zbierał słoneczniki w lato. Ale nie musiał tego robić. Do niczego nie było mu to potrzebne. Równie dobrze mógł siedzieć w jakiejś chacie i żyć sobie spokojnie czasem wyskakując może na jakieś panienki. Oh jak on uwielbiał te ludzkie kwiatuszki!
Ale sytuacja niestety mu na to nie pozwalała. A nie był tak głupi, żeby otwarcie stawać się wrogiem jednego z najpotężniejszych czarnoksiężników na świecie. Dlatego grzecznie się nie wychylał i czasami przekazywał jakieś informacje Snapeowi.. Ale tym razem wiedział, że to jego koniec. Kwestia czasu, aż podadzą mu Veritaserum. Wyśpiewa im wszystko co wie, a potem kto wie co z nim zrobią. Nie zdziwi się, jak Dumbledore każe go zabić. W końcu ten człowiek był zagadką dla nie jednego czarodzieja, a niektórzy czuli od niego bijące zło.
Pierwsza osoba zawitała do pomieszczenia w którym go przetrzymywano. Natychmiast więzień rozpoznał w nim Rona Weasleya. Chłopak patrzył na niego spod byka, ale on się niczym nie przejął. Jego nienaturalnie wręcz wytrzeszczone oczy błysnęły rozbawieniem i odwróciły się w stronę okna. Weasleya bardzo to chyba rozwścieczyło, gdyż podszedł do śmierciożercy i kopnął go w odsłonięte żebra. Niespodziewająca się niczego ofiara pisnęła i zakasłała. Ronald uklęknął przy torturowanym i podniósł mu głowę szarpiąc za jego dość długie włosy.- Nie lekceważ mnie śmieciojadzie. - Wysyczał z miną dziecka jedzącego brukselkę.
- Chyba zgłodniałem, dali mi cię jako kolację? - Zaśmiał się z własnego żartu po czym zobaczył, jak pięść rudzielca podnosi się, a potem ląduje na jego brzuchu. Poczuł ból i coś, co chce przejść przez jego przełyk. Nie wahając się wykrztusił to coś z gardła i spojrzał, jak twarz Weasleya umorusana jest jego krwią połączoną z flegmą. Uśmiechnął się pod nosem.
- Jak śmiałeś, ty...! - Nie dokończył, bo do pomieszczenia weszło parę innych osób.
- Panie Weasley, co pan wyczynia? - Wpierw odezwała się podejrzliwie McGonagall.
- Ja... - Chłopak natychmiast zmienił postawę. Już nie był taki odważny, a wręcz lekko przestraszony.
- Ronaldzie Weasley, czy to co masz na twarzy to krew?! - Zapiszczała donośnie puszysta kobieta o równie ognistych włosach.
- Panie Weasley, proszę opuścić to pomieszczenie, Pan Potter zapewne czeka na pana w kuchni.
Więzień poczuł burczenie w brzuchu na wzmiankę o kuchni i delikatną irytacje słysząc tyle razy "Weasley". Od razu też zrobił się bardziej markotny i zlustrował całą zebraną śmietankę. Severus Snape trzymający coś w ręce – prawdopodobnie Veritaserum. Minerwa McGonagall ze swoją wiecznie poważną miną stojąca tuż koło Albusa Dumbledora spoglądającego bystrymi, aczkolwiek mrożącymi krew w żyłach oczyma. Syriusz Black, którego śmierciożerca pamiętał jeszcze z czasów szkolny tak samo jak jego przyjaciela, Remusa Lupina. Swoją drogą zawsze podejrzewał ich o...
- Kiedy zaplanowano kolejny atak na Harrego? - Jego rozważania przerwał Dumbledore.
- Przecież Snape wam powiedział. - Odparł już po pierwszym pytaniu czując się znużonym.
CZYTASZ
Whatever your thing.
FanfictionZbiór OneShot'ów na osłodę czekania. Pomiędzy dłuższymi opowiadaniami, rozdziałami czy też tak po prostu. Krótki OneShot zawsze dobry (no nie zawsze, ale się staram). Czasem trzeba długo czekać na rozdział, a że to zazwyczaj jest spowodowane chęcią...