Rozdział 8 - Returning faith

319 30 6
                                    

Every day, every night,
I've been thinkin' back on you and I

Podobno każdy człowiek czasem potrzebuje być sam, żeby pozbierać myśli, uspokoić się, dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. Jednak dłuższa samotność nigdy nikomu nie służyła. Byłem tego idealnym przykładem. Z dnia na dzień czułem się coraz gorzej. Już dawno zdążyłem wszystko przemyśleć, jednak zamiast rozwiązań przychodziły mi do głowy same negatywne emocje. Nic mnie nie cieszyło, każda minuta jawiła się w ciemnych barwach. Miałem tego dość. Nasz zespół już nigdy nie miał być taki sam, a przynajmniej przestałem wierzyć, że tak będzie. Nie widziałem sensu życia w tak zakłamanym świecie. Byłem o krok od tego, by pójść do menadżera i poprosić o dłuższą przerwę, wyjechać do rodziców lub najlepiej zaszyć się gdzieś na odludziu. Tu nie mogłem być sobą. Wiecznie zły los stawał mi na drodze, zatrzymując w miejscu wszystkie moje pragnienia i potrzeby na zmiany. Nie mogłem wiecznie tkwić w melancholii, która zabijała mnie od środka. Potrzebowałem czegoś pozytywnego, jednak ostatnimi czasy nic takiego nie miało miejsca. Straciłem wszystkich, na których mi zależało, a samotność dłużyła się również w moim sercu. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić, przez co nachodziły mnie różne myśli. Czasem nawet myślałem, że powinienem umrzeć. Nie zasługiwałem na szczęście, choć wciąż usilnie go pragnąłem. Coś musiało być ze mną nie tak, skoro zamiast zjednywać w sobie ludzi, wciąż ich odpychałem, a to wszystko zaczęło się od tego, że się zakochałem – nie w tym, w kim powinienem.

Cały ten rok był zwariowany. Począwszy od moich upadków, po wzloty z wygrywaniem nagród na galach. Te były naprawdę obfite w zbiory. Tylko się cieszyć, choć tak naprawdę mnie to niespecjalnie interesowało. Nasz trud wreszcie zostać należycie nagrodzony, jednak to nie było w stanie zmienić moich uczuć. Te negatywne rodziły się we mnie w każdej minucie, a pozytywne pojawiały się bardzo rzadko i równie szybko gasły. Reszta zespołu naprawdę cieszyła się każdym występem, który przyświecał odebraniu kolejnych nagród. Mogło się wydawać, że wszyscy znów byliśmy jedną wielką rodziną. Seokjin przyznał się do swoich zbrodni, jednak Jungkook miał już swoje zdanie na ten temat. Tylko się cieszyć, że jego chłopak cudem został w wytwórni. Obyło się nawet bez większych konsekwencji, tyle że zabroniono się im spotykać. Sprawa wydawała się załatwiona, ale i tak wciąż pozostawałem odludkiem. W ich oczach byłem tym złym, bo sprzedałem sekret przyjaciela. Taehyung unikał mnie jak ognia, Seokjin czuł się winny więc pozostawał w cieniu, a Jungkook niby traktował mnie normalnie, lecz głównie specjalnie mnie ignorował. Było to jednak gorsze niż krzyki, obrazy i złośliwe uśmiechy. Znów chciałem zobaczyć go radosnego. Można to jednak było nazwać marzeniem ściętej głowy. Nie potrafiłem sprawić by wrócił do siebie, choć w minimalnym stopniu. Przez to sam chodziłem jak struty i nawet najwyższe nagrody nie dodały mojemu życiu na powrót tych pięknych kolorów. Cały czas było ono czarno-białe. Jedyne co kochałem w tamtym momencie, to moje srebrne włosy. Naprawdę dobrze się w nich czułem, choć przeszedłem już niemlże przez większość istniejących kolorów. Taehyung miał czerwone. Bardzo rzucał się w oczy, jednak lubiłem go w takim wydaniu. Było mu do twarzy w tych mocnych, odblaskowych barwach. Idealnie podkreślały jego zwariowany charakter. Zawsze chciałem być taki pewny siebie jak on. Imponował mi w wielu innych względach.

Siedziałem dosłownie między młotem a kowadłem. Jak zwykle występowaliśmy na końcu, więc większość gali siedzieliśmy na widowni z innymi idolami. Po prawej był Jungkook, po lewej Taehyung. Tutaj należało grać. Nie mogliśmy pokazać jak nasze relacje są zepsute. Każdy nas tu widział, każdy obserwował. Fani piszczeli, skandowali nasze imiona i bezustannie cykali zdjęcia. Wystarczyło, że zrobiliśmy najmniejszy ruch. Bywało to uciążliwe, jednakże w tamtej chwili tylko tak mogłem uniknąć znienawidzonej rzeczywistości. Wydawać się mogło, że przez tyle lat świetnie nauczyłem się kłamać, ale wciąż sprawiało mi to wiele problemów. Z udawaną ekscytacją oglądałem występy naszych starszych i młodszych kolegów. MMA należało do jednych z bardziej zjawiskowych gal, dlatego zawsze było przez nas długo oczekiwane, szczególnie że byliśmy nominowani w wielu kategoriach. Na początek czekał nas performance z Fake Love. Ta piosenka wciąż wiele dla mnie znaczyła, przypominając mi najcięższe momenty życia. Te niekoniecznie już minęły, dlatego tym bardziej mogłem tańczyć do niej godzinami. Na razie czekały mnie długie godziny w objęciach moich nemezis. Taehyung nie był mną zupełnie zainteresowany. Nadal nie rozumiałem z czego pochodzi jego niechęć. Zachowałem się jak desperat, jednak to nie był powód by mnie unikać. Myślałem, że też tego chciał, a jednak tylko się wygłupiłem. Może gdyby doszło do czegoś więcej, teraz bym tego żałował – jednak nie miałem ku temu szansy, bo gdy potrzebowałem go najbardziej, zostawił mnie na lodzie. Nie mogłem mieć mu tego za złe. Za dużo się wydarzyło bym każdego obarczał swoją nienawiścią. Sam stałem za swoim niepowodzeniem, a to co działo się wokół było tylko wynikiem moich wyborów. Jednak tym razem inicjatywę przejął Jungkook – gdy siadaliśmy po gromkich oklaskach dla Red Velvet, przytrzymał rękę na moim ramieniu, ciągnąc mnie bliżej siebie. Z trudem powstrzymałem się by na niego nie spojrzeć. To było trudne, zważywszy na to że trzymał mnie tak blisko, zaciskając palce na moim ramieniu. Czułem się niekomfortowo i jedyne o czym wtedy myślałem to, żeby się odsunął by dać mi więcej przestrzeni. Jednak zamiast tego on przystawił usta do mojego ucha, szepcząc te kilka słów, które mnie zamurowały:

Tear on a rainy day [jikook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz