XIII

899 65 15
                                    

Connie wydostała się z kominka zaraz za Luke'iem. Westchnęłam przeciągle i spuściłam głowę.

— W sumie też mogłam iść do toalety przed przyjściem tutaj — stwierdziłam po namyśle. Mack spojrzała na mnie i głową przyznała mi rację.

Z apartamentu słyszałyśmy tylko krzyki Luke'a i groźby Connie. Ponownie westchnęłam.

— Trzeba się stąd wydostać — rzekłam, po czym zaczęłam się szarpać na krześle. Luke zdążył rozwiązać kilka węzłów, jednak nadal byłam zniewolona.

— Zastanawia mnie, gdzie jest wasza niania w takich momentach — fuknęła Mack.

— Szak się składża, sze biea po caem burynku w poszuiwaniu ciee — odpowiedziałam ze sznurem w zębach. Próbowałam poluźnić więzły na mojej klatce piersiowej. W końcu się poddałam. — Nie masz ze sobą jakiegoś noża, którym miałabyś oskalpować Luke'a w tym swoim teatrzyku? — jęknęłam z irytacją.

— Taki sprzęt to tylko Connie może mieć zawsze przy sobie — westchnęła Mack, poprawiając się na krześle.

— Matko, co za chora sytuacja — warknęłam. — W Teksasie już było spokojniej — powiedziałam. — Może trzeba zastosować inną metodę — westchnęłam, po czym zachwiałam swoim krzesłem i upadłam wraz z nim na podłogę. Coś w krześle strzeliło, jednak przedmiot się nie połamał.

— W tym Nowym Jorku mają jakieś cholernie mocne krzesła — jęknęłam, łapiąc oddech.

— Tego się nie spodziewałam — sarknęła Mack, zdziwiona moim pomysłem. Blondynka cały czas poruszała nogą, wstrzymując chęć pójścia do toalety, co i mi przypomniało, że chciało mi się siku.

Sfrustrowana już ponownie zaczęłam szarpać krzesłem, przez co wiłam się na podłodze jak robak. Czułam to głupie uczucie żałosności i wstydu, na co prawie się zaśmiałam.

— Mack, jesteśmy w dupie — fuknęłam, gdy moje działania nic nie pomogły, tylko jeszcze przysporzyły mnie o ból pleców. Mackenzie tylko przytaknęła mi cicho.

Był już wieczór, zza balustrady słychać był odgłosy wielkiego miasta, jeżdżące samochody, częściowo zagłuszone głosy przechadzających ludzi, a ja leżałam przywiązana do krzesła na podłodze na tarasie.

W Teksasie nie byłoby tak ciekawie.

— Wiesz co, szkoda mi Luke'a — odezwała się w końcu Mack. — Chyba nie ma szczęścia w miłości.

— Ta, nie tylko on — mruknęłam. — On nie ma szczęścia pod innym aspektem.

— Co masz na myśli?

— Nie będę ci się zwierzać — przewróciłam oczami, po czym nieznacznie poprawiłam swoje ułożenie.

— Wydaje mi się, że mamy wystarczająco dużo czasu — sarknęła w odpowiedzi Mack. — I tak się już pewnie nie zobaczymy, więc nie masz powodu by mi nie ufać.

Długo nie musiałam się zastanawiać. Mackenzie miała rację. Nie będziemy utrzymywać kontaktu, co oznacza że nie miałaby jak i po co rozpowiadać komukolwiek tego, co jej powiem.

— Chodzi mi o to, że Luke ma bardziej... psychopatyczne wielbicielki. A mój jeden były chłop z Teksasu był po prostu toksyczny, wykorzystywał mnie do robienia zadań domowych, pisania testów. Nie zauważałam tego, bo byłam zaślepiona uczuciem. Nie była to jednak chyba miłość... Bardziej przywiązanie. Cholernie mocne. Przez niego myślałam, że tak właśnie wygląda związek i okazywanie sobie uczuć. Na szczęście w końcu przejrzałam na oczy i zakończyłam tę znajomość — pociągnęłam nosem, na zakończenie swojej opowieści.

Uroki wielkiego miasta • Luke RossOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz