O wyznaczonej godzinie spotkaliśmy się przy schodach. W salonie nie było bardzo ciemno, bo drogę oświetlał nam blask księżyca z okien i kilka lampek, stojących na szafkach. Gdy Luke miał już naciskać przycisk windy, olśniło mnie.
— Przecież Jessie usłyszy brzdęk windy — opuściłam jego rękę z przycisku. Brunet spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami.
— To jak chcesz wyjść?
— Pójdziemy schodami — rzekłam, po czym najciszej jak potrafiłam, udałam się do kuchennych drzwi.
— Bertram tam jest — pół krzyknął, pół szepnął Luke.
— Znam twojego kamerdynera lepiej od ciebie? On pewnie śpi na którymś krześle — przewróciłam oczami, uchylając drzwi. Spojrzałam przez zrobioną przez siebie szczelinę, po czym poczułam głowę Luke'a na swojej. Uniosłam brwi.
— No co? Też chciałem sprawdzić — szepnął, na co przewróciłam oczami.
Tak jak powiedziałam, mężczyzna spał przy stole z czasopismem o Backstreet Boys na twarzy. Spojrzałam na Luke'a tryumfalnym wzrokiem, a następnie cicho weszłam do kuchni i ruszyłam przez pomieszczenie do dużych białych drzwi, prowadzących na korytarz. Gdy już znaleźliśmy się na schodach, oboje westchnęliśmy z ulgą.— Nie wierzę, że to nam się udało — powiedział podekscytowany złamaniem zasad Luke. — Jak kiedyś próbowałem się wymknąć w nocy do piekarni za rogiem, to Jessie od razu mnie złapała.
Zaśmiałam się cicho. Dalej przez jakiś czas szłam za nim w ciszy.
— Może dlatego, że byłeś sam. Teraz ja cię poprowadziłam i razem daliśmy radę — wzruszyłam ramionami. — Zresztą, to może też dlatego, że Jessie mi ufa i na prawdę myśli, że poszliśmy spać albo siedzimy u mnie w pokoju i rozmawiamy.
— No w sumie racja — pokiwał głową Luke.
Wyszliśmy z budynku po cichu przemykając się obok Tony'ego w recepcji.— To gdzie idziemy? — zapytałam, naciągając swoją czarną bluzę na dłonie. Luke spojrzał na mnie jak na wariatkę.
— Jak to: gdzie? Do Central Parku — powiedział tak, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie i ruszył w wyznaczoną stronę.
Na ulicach były jeszcze kałuże po padającym przed chwilą deszczu, jednak nie było bardzo zimno.
Przez całą drogę rozmawialiśmy o dosłownie wszystkim. Gdy już doszliśmy do Central Parku był kwadrans po dziesiątej. Na dworzu było ciemno i zaczął wiać zimniejszy wiatr. Usiedliśmy na jednej z bardziej oświetlonych ławek zaraz przy placu zabaw i uspokajaliśmy swój oddech po jednej z salw śmiechu.— Nowy Jork jest nawet ładny — stwierdziłam po kilkunastu sekundach ciszy, oglądając rozciągający się przede mną krajobraz.
— Jak nie ma biegających po ulicach bezdomnych, złodziejów lub morderców, to rzeczywiście, jest nawet okej — zaśmiał się Luke. Rozejrzałam się wokoło i skupiłam swój wzrok na placu zabaw. Następnie spojrzałam na bruneta siedzącego obok mnie. Jego oczy były wlepione we mnie, przez co lekko się speszyłam.
— Ładnie się uśmiechasz — rzekł z uśmiechem. Odkaszlnęłam, po czym podziękowałam z małym uśmieszkiem i wstanąłwszy z ławki, weszłam na plac zabaw. Luke spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami, po czym poszedł w moje ślady.
Weszłam na jedną z wież budowli. Na górze wiał zimniejszy wiatr, a fakt, że miałam na sobie krótkie spodenki nie polepszał mojej sytuacji. Moje długie, rozpuszczone rude włosy przysłaniały mi widok i wpadały mi do buzi, jednak to mi w tamtej chwili jakoś nie przeszkadzało.— Roszpunko, spuść mi swe włosy! — krzyknął z dołu rozbawiony Luke.
— Marzenia! Wspinaj się sam, Księciu z Bajki! — odpowiedziałam z szerokim uśmiechem, po czym przeszłam na drugą wieżę po szczebelkach łapiąc się za nie mocno dłońmi, a przy tym śmiejąc się do rozpuku.
Luke spojrzał na dziewczynę zwinnie poruszającą się po szczebelkach odwróconej drabinki. Dzięki pobycie w Teksasie, Cassie była wyjątkowo wysportowana, co dało się zauważyć na treningach tańca. Jej lekko falowane przy końcach, rude włosy idealnie wpasowywały się do jej licznych piegów. Do tego wszystkiego jej szeroki uśmiech dodawał jej takiego uroku, że Luke'a coś ściskało w środku. Cassie potrafiła się cieszyć ze wszystkiego, nawet z najmniej znaczącej rzeczy, jaką w tym przypadku był plac zabaw. Było to dla niego czymś całkowicie niezwykłym, bo żeby zadowolić jego rodzeństwo i nawet jego samego, potrzeba pieniędzy lub drogich prezentów. Jednak Cass nie była jak Rossowie. Była całkowicie inna i to właśnie to w niej tak bardzo intrygowało Luke'a, przez co chciał ją poznać na wylot.
— Zachowujesz się jak pięciolatka — zaśmiał się Luke, patrząc jak zwisam głową w dół na drabince. Spojrzałam na niego oburzona.
— A ty myślisz jak pięciolatek — uśmiechnęłam się tryumfalnie, stając na nogi.
— To było wredne!
— Jak na mnie, milutkie — wzruszyłam ramionami, a następnie zjechałam ze zjeżdżalni, przez co wpadłam na Luke'a.
Serce chłopaka lekko przyspieszyło, a Cassie przełknęła ślinę. Patrzyli kilka sekund na siebie, jednak tę chwilę błogości przerwało melodyjne gwizdanie. Luke odwrócił głowę w stronę odgłosu, co zaraz po nim zrobiła Cassie.
— Musimy wiać! — pół krzyknął, pół szepnął Luke. — To glina!
— I co on nam może zrobić? — zapytałam, marszcząc brwi.
— To sierżant Petey. Znajomy Jessie z kółka teatralnego! — wytłumaczył chłopak ciągnąc mnie za dłoń w stronę domu. — Jest grubo po jedenastej i nie powinniśmy być sami na ulicy o tej porze.
Wypowiedź Luke'a przerwał widok wysokiej kobiety na drugim końcu ulicy.
— Jesteśmy skończeni, to Jessie — rzekłam przerażona z oczami wielkości monet.
— Chodź! — Luke pociągnął mnie za rękę z powrotem w stronę parku i zatrzymał się pod jednym z drzew. — Właź! — sarknął.
— Co- — zaczęłam zdezorientowana.
— Właź na drzewo! — dodał głośniej. Z małą pomocą chłopaka weszłam szybko na drzewo, a zaraz później Luke do mnie dołączył. Usiedliśmy na kłodzie i spuściliśmy nogi, tak żeby swobodnie zwisały, ale nie zostały zauważone przez moją siostrę.
— No, i co teraz, geniuszu? — zapytałam złośliwie, patrząc w dół.
— Miałaś lepszy pomysł? Nie. Poczekamy aż Jessie przejdzie i wrócimy do domu — powiedział to tak, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
— Dobra, weź — zmieniłam usadowienie na gałęzi. — Spanikowałam.
Siedzieliśmy wyjątkowo blisko siebie. Nasze uda praktycznie się stykały. Luke patrzył na mnie z tymi jego iskierkami w oczach, które tak bardzo lubiłam.
Cassie miała wrażenie, że ich twarze się do siebie zbliżały. Luke spojrzał na usta dziewczyny, a później w jej oczy. Można było z nich wyczytać strach, stres i zdezorientowanie. Luke zastanawiał się, czy Cassandra była w stanie usłyszeć jego serce bijące jak młot, bo wokół była cisza.
Zrobić to, czy nie zrobić? Zrobić to, czy nie?
Zrobić czy nie?
Zrobię.I wtedy ciszę przerwały kroki. Cassie spojrzała w dół, niszcząc przy tym atmosferę i niwecząc plany Luke'a.
Nie zrobię.
Jak Jessie już przywitała się z Petey'em głośnym, dziwnym okrzykiem i wyciągnąłwszy najprawdopodobniej scenariusz z torby, odeszła wraz z nim w kierunku centrum, zeszliśmy z drzewa i pobiegliśmy do apartamentu. Wiedzieliśmy, że nie było tam Jessie, więc wjechaliśmy windą. Droga minęła nam w ciszy, przerywanej poganianiem się nawzajem podczas biegu. W domu pożegnaliśmy się cichymi dobranoc i udaliśmy się do swoich pokoi. Po przebraniu się w swoją piżamę, położyłam się na łóżku i zasnęłam, myśląc czy Luke rzeczywiście wtedy chciał mnie... pocałować?
CZYTASZ
Uroki wielkiego miasta • Luke Ross
Fanfic- Wiesz co, Luke'u Rossie? Nowy Jork jest naprawdę pięknym miastem. - A wiesz, co jest piękniejsze? - Domyślam się, romantyku. - Ty, Cassandro Prescott. WOLNO PISANE (luke ross x fem! oc) (story by @ zajebisty-zszywacz) (cover by @ zajebisty-zszyw...