26. Wiosna

499 28 12
                                    

Pov. Niemcy

W końcu...

W końcu po kilku miesiącach niepewności, Polska wrócił do niemalże takiej samej sprawności jak przed wypadkiem.

W końcu po kilku miesiącach walki i operacji Polska wychodzi do parku bez kul albo wózka.

Kilka miesięcy płaczu.

Kilka miesięcy krzyku bezsilności.

Kilka miesięcy porażek.

Kilka miesięcy upadków.

To wszystko odeszło w zapomnienie. Teraz pozostały same sukcesy.

Tak się złożyło, że właśnie zaczynał się marzec, więc wszystko budzi się do życia i zaczyna robić się coraz cieplej.

Szliśmy właśnie chodnikiem do parku, gdzie kilka miesięcy temu spotkałem białego orła.

N - Jak się czujesz?

P - Tak jak w pierwsze dni po wojnie. - uśmiechnął się. - Piękne poczucie wolności i niezależności. - rozmarzył się wystawiając twarz do słońca.

N - Cieszę się. - objąłem go ramieniem.

Dalej szliśmy w ciszy, ale nie była ona niezręczna. Wręcz przeciwnie. Nie potrzebowaliśmy niczego, żeby cieszyć się sobą.

Weszliśmy do parku i dalej idąc w ciszy zachwycaliśmy się widokami.

Kątem oka zauważyłem, że Polska męczy się coraz bardziej, ale nie chce tego pokazać, więc musiałem mu subtelnie zaproponować odpoczynek.

N - Może usiądziemy na tamtej ławeczce?

P - Czemu nie. - uśmiechnął się próbując nie okazać słabości.

N - Długo tak nie chodziliśmy...

P - Jeśli masz na myśli chodzenie bez kul, to rzeczywiście długo tak nie chodziliśmy. - zachichotał.

N - Zacznijmy od tego, że my w zasadzie nigdy nie mieliśmy okazji się spotkać na taką randkę wcześniej. - zaśmialiśmy się.

Polska mocniej się we mnie wtulił, kładąc głowę na moim ramieniu.

Znowu siedzieliśmy w ciszy.

Mimo początku wiosny przyroda bardzo szybko budziła się do życia. Jeszcze tydzień temu wszędzie leżał śnieg, a teraz siedzimy w krótkim rękawku na ławce wystawiając twarze do słońca, jednocześnie obserwując jak wokół kwitną najróżniejsze kwiaty.

P - Tęskniłem za taką pogodą... Szkoda, że ominęły mnie całe wakacje...

N - Nie twoja wina... To wina mojego chorego ojca i tego komucha. Po części też moja wina... Nie pow- - nie dane mi było dokończyć.

P - A spróbuj mi się o to obwiniać. - zagroził mi palcem.

N - Przepraszam. - powiedziałem, po czym pocałowałem go w policzek.

Siedzieliśmy na ławce kolejne kilka minut siedząc w ciszy przerywanej ćwierkaniem ptaków i szumem gałęzi poruszanych przez wiatr. Jednocześnie Polska położył się na moich kolanach i spokojnie oddychał patrząc się w środek parku.

Nie chciałem przerywać tego spokoju, więc po prostu siedziałem i wpatrywałem się w sobie nieznany punkt.

Było nam naprawdę dobrze, ale wszystko się kiedyś kończy, więc i tym razem tak się musiało stać.

??? - Widzę, że nasze zakochane gołąbeczki cieszą się wiosną. - od razu poznałem ten głos.

N - Spadaj Rusek. - powiedziałem nie otwierając oczu.

Klucz WolnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz