Rozdział I

83 7 1
                                    

7:00 Budzik zadzwonił roznosząc swój dźwięk po całym pokoju. Zerwałem się niemal natychmiast. To dzisiaj. Kończę gimnazjum i zaczyna się przyjmowanie do liceum. Szybkim ruchem znalazłem się na noga w drodze do kuchni na śniadanie. Przywitałem się z mamą gotującom coś na kuchence. Nie mam pojęcia co to było ale miało fenomenalny zapach. Chciałem od razu spróbować. Posłała mi szeroki uśmiech i pokazała zachęcająco na stół. Ten obraz zostanie ze mną do końca. Stół w pełni nakryty wszelkim rodzajem jedzenia. Nigdy się nie zdążyło żeby tyle potrwa na nim stało jednocześnie. Nie licząc świąt. Od sałatek i lekkich potrwa po soczyste mięso oraz ciasta i ciasteczka.
- Najedz się do syta i nie przegap zakończenia ostatniego roku w gimnazjum. Nie mogłam się zdecydować jaką potrwaę przygotować więc zrobiłam te, które najbardziej lubisz. Na co czekasz. Siadaj i jedź. Nie chcesz chyba żeby wystygło.
- Dziekuję! Smacznego- dorwałem się do najbliższego talerza na którym była ryba. To było takie pyszne. Od razu zniknęła. Po niej sałatka z kurczakiem, szaszłyki a na koniec ciasteczka czekoladowe z kremem. Nie muszę dodawać nic. Kuchnia mamy była i jest najlepsza na świecie.
Popijając zieloną herbatę spojrzałem na zegarek. 7:39. Trochę się zasiedziałem. Mam szczęście że zakończenie jest o 8:40. Spokojnie zdążę. Zabrałem brudne naczynia i włożyłem do zlewu. Podziękowałem za wyśmienite śniadanie i udałem się w kierunku łazienki. Ogarnięcie się zajęło tak z 12 minut. Szkolny mundurek czekał wyprasowany i przygotowany do założenia. Był lekko nie wygodny ale to nie miało znaczenia zwłaszcza że dziś ubieram go po raz ostatni. Byłem już przy drzwiach zakładając buty.
- Wybacz, że nie mogę z tobą iść. Nie dali mi dziś wolnego- odezwała się kobieta stojąca na korytarz za synem.
- Spokojnie nic się nie stało. Do zobaczenia. Zamykające się za mną drzwi zachaczyły o zamek. Kierunek szkoła i aula. Droga do szkoły przeważnie a w sumie zawsze wyglądała tak samo. Choć mijałem domy kolegów z klasy podążałem całkiem sam. Tego powodem było to że nie posiadam tak zwanego quirku. Nie urodziłem się z żadną mocą. Mama za to przepraszała ale nie mogła na to nic poradzić. Za bardzo nie dokuczali ale był jeden który wprost uwielbiał się znęcać nad moją osobą. Jego godność to Katsuki Bakugou. Znamy się od dziecka więc nazywam go Kacchan. Dlatego tak się cieszę z końca roku bo nie będę musiał oglądać jego twarzy. 8:30 ja już na miejscu. Zebrało się naprawdę wielu uczniów. Siedzieli już w auli. Kiedy się zaczęło nie odbyło się bez względnych informacji, podziękowań, osiągnięć i takich ogólnych spraw. Po głównym występie dyrektora w klasa rozdawano świadectwa. Cała filozofia trwała do 10:00 z powodu rozczulania się dyrektora i każdy z nauczycieli chciał oddać coś od siebie. Szczęśliwy przekraczając bramę z papierami chciałem od razu udać się od domu. Nie pozwolił mi jednak wyskoki blondyn o czerwonych oczach, który zagrodził mi drogę.
- Oi Deku gdzie się tak spieszysz. Wyrwał mi teczkę z papierami. Czasami był naprawdę nie tyle chamski co poprostu głupi. Czemu nie zostawili go  na powtórkę klasy. Mniejsza z tym. Teraz musiałem odzyskać papiery.
- I co zrobisz? Oczywiście pokazał swój szyderczy uśmieszek.
- Oddaj proszę. To słowo nie było dla mnie problemem ale blondyn nie rozumiał jego znaczenia więc nici z jego użycia.
- Zawalczymy. Wygrasz to odzyskasz papiery. Przegrasz zniszczę je w drobny popiół. Pokazał swoje przekonanie o mojej porażce wypuszczając nie dużą eksplozje.
- Można widzieć o co się rozchodzi nawet na zakończeniu roku. Teczkę zabrał mu nauczyciel od historii. Wysoki brunet popatrzył tylko na Katsukiego.
- Mogłem nie podpisywać twoich papierów o ukończeniu szkoły. Podał teczkę a ja szybkim ruchem zacisnąłem w rękach.
- Dziękuję panu. Do widzenia. Ruszyłem w kierunku domu.
- Do widzenia. Na co czekasz marsz do domu matce ocenami się pochwalić. Rzucił to blondynka mijając go w drodze do samochodu.

- Wróciłem!- zabrzmiał mój głos na korytarzu a z pokoju dziennego wyszła energicznie mama.
- Witaj z po... Co ci się stało w oko!
Nie dało się ukryć wielkiej śliwy pod okiem. Można się domyślać że to sprawka Kacchana.
- Zderzenie ze słupem. To nic poważnego.
Dla niej nie było takiego słowa. Zawsze się za dużo denerwowała. Chciałem unikać takich sytuacji na jej korzyść ale los wybrał inny scenariusz. Posadziła na krześle i wyjęła apteczkę. Powoli i delikatnie ocierała plamę pod okiem. Choć piekło udało się znieść ból.
Pokazałem teczkę z papierami i oceny. Wiedziała jak się uczę i nie zszokowało ją to ale i tak była szczęśliwa.
- Które liceum wybrałeś? Bohaterską.
- O dostaniu się tam nie ma co marzyć. Idę na policjanta. Mam nadzieję, że nie trafię tam na Bakugou. Zacząłem się śmiać. Takie coś było nie dorzecze. Gdzie wielki pan w tak mało popularnej szkole.
- Kiedy jedziesz z ocenami i zaświadczeniem o skończeniu szkoły.
- Przyjmują od następnego tygodnia. Jadę w poniedziałek. Składanie wszystkich dokumentów jest nudne. Wolę mieć to za sobą.
- Dobrze. Idź się przecież. Obiad koło 13:00.
- Okej.
Udałem się w stronę pokoju. Przebrałem się w jakiś wygodny dres. Teczkę rzuciłem na biurko a siebie na łóżko. Koniec. Wreszcie wolność od ciągłego pomiatania i dokuczania mi. Mogę zacząć nowe życie. Nie mam pojęcia ile leżałem ale z znudzenia zszedłem na parter do salonu. Włączyłem telewizor. Kolejne wygrane walki bohaterów. Jakieś statystyki i pierdoły. Bohaterstwo byli moim marzeniem od dzieciaka. Po diagnozie od lekarza porzuciłem wszelkie nadzieje. Jeszcze po odpowiedzi jednego z najlepszych bohaterów totalnie mnie to załamało. Nie chcąc martwić mamy wybrałem policjanta. Podobno tata z niesamowitym quirkiem wybrał ten zawód. Nigdy go nie poznałem. Zostawił nas jak miałem cztery lata i dowiedzieli się o braku jakiejkolwiek mocy we mnie. Dzień szybko się skończył ale do poniedziałku daleka droga a był dopiero wtorek. Starałem przeczekać to w domu. Nie powiodło się. Oprócz zakupów odwiedziliśmy rodzinę. Siostrę mamy. Od strony ojca nie utrzymujemy ze sobą kontaktu. Prócz kartek lub SMS na święta. W końcu zaczął się kolejny tydzień.
Pobudka, toaleta, śniadanie i do przyszłej szkoły z papierami. Mama wybrał się ze mną. Nie posiadała ona prawa jazdy więc podróżowaliśmy komunikacją miejską. Idealnie z otwarciem sekretariatu pojawiłem się w drzwiach. Sprawa załatwiania poszła szybko. Wyszłem po nie spełnia pięciu minutach. Czekano już na mnie. Powiedziano że z takimi ocenami mam duże szanse na przyjęcie do placówki. Nie przedłużając naszej wyprawy udaliśmy się na przystanek. Bus nadjechał. W środku było parę osób. Nie zwróciłem na to uwagi choć trochę mnie to zaniepokoiło. O tej porze to co najmniej połowa pełna. No cóż mówi się trudno. Droga trwała bez zarzutów do momentu kiedy poszczelono kierowcę. Zjechał na inny pas prost po tira. Dalej nie pamiętam wiele. Widziałem tylko nieprzytomnych ludzi i czarną chmurę. Z niej wyszła jakaś postać z rękami na całym ciele. Nie wiem czy taka była moda ale przez opadające powieki i odpłynięcie nie wiem co działo się dalej.
Nadal czułem ból. Nie mam pojęcia ile czasu spałem ani gdzie jestem. Chciałem się podnieść ale coś stawiało mi opór. Było ciężkie, zimne i strasznie wgniotło mi się w brzuch.
- Zaczyna się budzić. Idź po szefa.
Jakiś głos rozbrzmiał w mojej głowie pękającej od bólu. Ktoś podszedł. Miał buty z obitym obcasem. Słychać było stuknięcia o podłogę. Coś mnie walło. I to nie lekko jakby wybudzić ale zapodano mi okrutnego liścia.
- Wiem że się obudziłeś. Otwieraj oczy i nie lekceważ nas.
Nie chciałem znowu oberwać. Otworzyłem oczy. Rozejrzałem się po ciemnicy jaka tam panowała. Obok ktoś leżał. Tak samo potraktowany i przypięty żelazem do stołu. Wpatrywałem się w tamtym kierunku. Zasłonięto mi obraz białym fartuchem. Skierowałem wzrok w górę. Na twarzy miał maseczkę okulary a na włosach czepek. Szykował się do operacji? Na rękach rękawiczki jednorazowe a obok nożyczki i jakieś kable. Kogo on chciał tym urządzić. Mnie czy sąsiada.
- Szef nie przyjdzie ale zacząć mamy od razu.
- Się wie. Zabrał igłę i wbił w moje ramię. Czemu jak zawsze na mnie. Był tam jakiś specyfiki usypiający. Bolało jak diabli ale skuteczny był w 100%. Znowu zasnąłem. Spokoju mi nie dało to że nie wiem gdzie jestem. A co z pozostałymi z wypadku. Też tu są?
Znowu wstałem za jakiś czas. Czułem metal z plastikiem na twarzy a moje ciało tak jakby lekko unosiło się i opadało. Jestem w wodzie. Bałem się otworzyć oczy bo mogło mi zaszkodzić. Nic nie słyszałem. Od gęstości substancji czy temu że nikogo tam nie było. Tak w niepewności pobyłem przez pięć minut. Drzwi się otworzyły. Tak przypuszczam choć zamki brzmiały jak w żelaznym włazie. Do środka weszło co najmniej kilka osób. Słyszałem szepczące głosy chyba zachwytu. Podeszli do mnie. Nie wiem na jaką odległość ale miałem wrażenie że czuje ich obecność dość blisko siebie. Mocne uderzenie trafiło w szybę. Chciał rozwalić pojemnik.
- Coś cie zrobili. To nie ta osoba!
- Jak nie ta. Wszystko się zgadzało. Teraz nie można tego cofnąć.
Oberwał mocno. Widać że nie było zadowolenia z tego.
- Beznadziejne pachołki. Nic sami nie potrafią zrobić. Cóż może coś z tego wyjdzie. Głos zaczął cichnąć a ja poczułem coś. Miało słodki zapach. Moje ciało zaczęło się rozpływać. Czułem jak by mnie przenoszono gdzieś indziej. Ale tylko moją świadomość bez ciała. Na koniec usłyszałem śmiertelnie dziwaczny i przerażający śmiech.
- Będziesz najlepszą bronią jaką widział świat. To ostatnie co słyszałem.

Jestem quirkiem [Zawieszona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz