Rozdział 8

729 48 14
                                    

Uchylam powieki i słyszę przez drzwi rozmowę z kuchni, Marcel stanowczo odmawia zjedzenia tostów na śniadanie i domaga się naleśników z czekoladą, Hugo stara się go odwieść od tego pomysłu, ale jak go znam to już sięgnął słoik i trzyma go schowany pod blatem wyspy. Uśmiecham się na samo wyobrażenie tego jak razem wyglądają, mój mały gaduła i mój facet. Tak, właśnie jego chcę mieć, sięgam z szuflady pierścionek i wsuwam z powrotem na palec, tam jego miejsce. Po szybkim prysznicu idę na kawę i tak jak myślałam, synuś już ma buzię w czekoladzie, a Hugo patrzy na mnie przepraszająco.
-Nie dał się przekonać – wzrusza ramionami i podchodzi do mnie – dziękuję.
-Za co? - mrużę oczy kiedy mnie całuje.
-Że dałaś mi szansę, przysięgam, że jej nie zmarnuję.
-Nie przysięgaj, po prostu nigdy więcej tego nie rób, to bolało Hugo – mam łzy w oczach i za chwilę spłyną mi po policzkach.
-Już, cicho – tuli mnie do siebie i całuje w głowę – nie wiem jak mam cię przeprosić.
-Zrób mi kawkę z pianką – uśmiecham się i czuję jak mnie podnosi i niesie na fotel w salonie.
-Dla pani wszystko – całuje moją dłoń i znika za moimi plecami, a ja wbijam wzrok w fotografię Marca.
Tak bardzo chciałabym sobie przypomnieć cokolwiek z przeszłości, niech to będą drobnostki, twarze znajomych, urywki wspomnień, ale coś co mogłoby mi pomóc w zrozumieniu siebie.
Podnoszę wzrok i patrzę na narzeczonego siadającego naprzeciwko mnie, podaje mi przejrzystą, wysoką szklankę i łapie moje nogi opierając o swoje kolana.
-O czym myślisz? - patrzy mi w oczy i upija swoją kawę.
-O swoim życiu, skąd się wzięłam, jaka byłam przed wypadkiem…
-Cate ci chyba opowiedziała, nie?
-Tak, ale… - zawieszam głos, bo głupio mi powiedzieć to na głos.
-Co?
-Czasem zdawało mi się, że nie wszystko mi powiedziała, nie wiem może się mylę, ale było wiele rzeczy, o które pytałam, ale odpowiedzi unikała, później przestałam pytać licząc, że kiedyś sama sobie wszystko przypomnę. Wiesz, może ona mówiła mi to co chciała, żebym wiedziała albo… w co chciała, żebym uwierzyła.
-Kochana co ty wygadujesz? - pochyla się do przodu i całuje moje kolano – Cate nie opuszczała cię na krok jak byłaś w szpitalu, opowiadała mi o tobie i o Marcu, później tobie mówiła to samo, więc raczej nie kłamała, wiem jesteś nieufna, bo musisz wierzyć na słowo i nie masz jak sprawdzić niektórych faktów, ale czy coś z tego co ci opowiedziała okazało się nieprawdą?
-No nie – mruczę i kiwam głowa.
-No właśnie. Nie ma co rozpamiętywać. Odwiozę cię do pracy, a potem mam dyżur do wieczora.
-A co z moim samochodem?
-Już dzwoniłem do ubezpieczalni, przyjadą po niego jak będziesz w pracy, bo musisz dokumenty podpisać.
Kiwam przytakująco głową i chciałabym zapytać o coś jeszcze, ale boję się reakcji.
-Stało się coś? - patrzy na mnie podejrzliwie.
-Co z propozycją tego…
-Morozowa… - krzywi usta jakby go przedrzeźniał i unosi dumnie głowę – myślę nad tym.
-Nie przyjmuj jej – patrzę błagająco i marszczę brwi, przecież nie powiem, że facet coś sobie uroił.
-To góra pieniędzy.
-To nie jest najważniejsze.
-Milion euro?
Nie odpowiadam, odstawiam szklankę na stolik i idę powoli do garderoby, już wiem, że się zgodzi, widziałam te pieniądze w jego oczach, niech jedzie, trudno.
Dziś jest piękna pogoda, więc ubieram czarną sukienkę do kolan i z krótkim rękawem, do tego czarne baletki i włosy w koronę z warkocza, jestem gotowa. Pod drzwiami spotykam uszykowanych chłopaków i od razu wychodzimy. Po odstawieniu Marcela do przedszkola jedziemy do kawiarni i bez słowa wysiadam z auta, ale Hugo wysiada zaraz za mną.
-Powiedz, w czym rzecz? – chwyta mnie za ramiona dokładnie tak samo jak Morozow wczoraj.
-Ten facet źle na mnie działa – mruczę i opuszczam wzrok.
-Wydawało mi się, że właśnie za dobrze…
-To ci się wydawało – przerywam mu – boję się go!
-Hej – szepcze tuż przed moja twarzą – jestem z tobą i nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, obiecuję, że załatwię z nim wszystko tak, żebyś nie musiała go widywać tak?
Przytakuję nerwowo głową i zaciskam powieki, tak będzie lepiej. Całuję narzeczonego i uciekam do kawiarni, zaczynamy normalny dzień pracy.
Ludzi przybywa, a ja łażę bez celu i nie mogę się na niczym skupić, już parę razy dostałam po łbie od szefa sali.
-Dziewczyno ocknij się – Marietta patrzy na mnie groźnie, a ja nie bardzo wiem o co jej chodzi.
-Co?
-Trzeci raz ci mówię, że facet zamawia espresso, a ty sterczysz jak kołek, co się dzieje z tobą?
-Przepraszam, mam zły dzień – opuszczam wzrok – już mu niosę.
-Zaraz, przecież nie wiesz gdzie!
-Gdzie?
Dziewczyna kręci z politowaniem głową i wskazuje mi drugi koniec sali.
-Ten przy oknie.
Stawiam filiżankę na tacy i niosę przez salę pełną ludzi, nawet się nie rozglądam, ustawiam przyniesioną porcelanę na stoliku przed mężczyzna i dopiero teraz spoglądam kim jest.
-Dzień dobry – uśmiecha się do mnie, ale ja nie podzielam jego dobrego humoru.
-Witam, podać coś jeszcze?
-Usiądziesz? - wskazuje mi krzesło naprzeciwko siebie.
-Nie i nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na ty proszę pana.
Facet nagle wstaje i nie odrywa ode mnie spojrzenia.
-Pani wybaczy - wyciąga rękę jakby mnie zapraszał – możemy porozmawiać?
-Przykro mi, ale nie wolno nam dosiadać się do gości – mówię szybko i odwracam się do niego plecami.
-Zaraz - dotyka delikatnie mojego ramienia, a ja drgam od jego ciepła.
-Coś jeszcze dla pana? - uśmiecham się sztucznie.
-Nie jesteś właścicielką tej kawiarni?
-Jestem pracownikiem, a to dla pana jakiś problem? - widzę, że facet chce się odezwać, ale go uprzedzam – jeśli tak to oczywiście poproszę koleżankę, żeby obsłużyła pana zamiast mnie, do widzenia.
-Zaczekaj – woła za mną i zatrzymuję się kilka kroków od niego.
-Jestem w pracy – nie czekając na odpowiedź odchodzę, ale czuję na sobie jego wzrok, który wręcz mnie pali.
Uciekam na zaplecze i opieram czoło o zimne kafelki, czemu on tak na mnie działa, dlaczego budzi we mnie tak skrajne emocje? Przecież ja jednocześnie panicznie się go boję i pragnę go z całej siły, marzę, żeby go dotykać, żeby patrzył mi w oczy, a z drugiej strony nie chcę, żeby się do mnie zbliżał.
Biorę głęboki wdech i nerwowo odwracam się do stojącego za mną mężczyzny.
-Coś ty narozrabiała, co? - kierownik sali warczy na mnie wściekły, a ja nie wiem o co chodzi – klient, którego obsługiwałaś zażądał rozmowy z właścicielem, chyba się pożegnamy, bo coś długo gadają.
Facet po wypowiedzeniu tego zdania wychodzi, a ja stoję jak słup i nie wiem co zrobić, uchylam drzwi i spoglądam w stronę okna, faktycznie szef rozmawia z Morozowem i widzę z daleka, że to nie jest rozmowa na temat kawy, super, facet na mnie naskarży, a ja wylecę z hukiem. Staję za ladą i staram się nie patrzeć w tamtą stronę, po chwili jednak szef podchodzi do mnie i zanim się odezwie zaplata ręce na klatce piersiowej. Opuszczam pokornie głowę, bo domyślam się, że już tu nie pracuję i nie mam zamiaru tłumaczyć, że niczego złego nie zrobiłam.
-Masz dziś już wolne – mówi, a ja podnoszę na niego wzrok.
-Jak to dziś?
-Normalnie, widzimy się jutro o dziesiątej.
-Ale…
-Do widzenia – uśmiecha się i idzie na zaplecze.
Dziewczyny za ladą są zaskoczone dokładnie jak ja i zaczynają szeptać między sobą, jeszcze plotek mi brakuje, spoglądam na Morozowa, ale nie ma go już przy stoliku, oddycham z ulgą i zabieram swoja torebkę. Po wyjściu z lokalu idę w stronę centrum handlowego, już dawno miałam kupić parę rzeczy dla Marcela i dla siebie i dziś jest chyba ten dzień. Łażę między sklepami i na nic nie mam ochoty, oczywiście z dziecięcego wychodzę obładowana, ale dla siebie nic nie znalazłam, za to wymyśliłam co zrobię na kolację, w drodze do domu kupuję owoce morza oraz wino, a dla Marcela ulubiony ryż z warzywami i kurczakiem.
Torby z ubraniami wrzucam od razu do sypialni i biorę się za jedzenie, ponieważ zaraz będę musiała odebrać Marcela z przedszkola.
Spoglądam na zegarek, dochodzi dwudziesta pierwsza, więc mam jeszcze nieco ponad godzinę do powrotu Hugo, Marcel już śpi, więc przyszedł czas, żebym ja się przygotowała, biorę szybki prysznic i podsuszam włosy, wcieram w skórę balsam z drobinkami złota i naciągam na siebie czerwoną, koronkową bieliznę, na to zarzucam lekki szlafrok i wiążę włosy w luźny kok na czubku głowy, oczy podkreślam cieniutką kreską i tuszem, a usta błyszczykiem. Na nogi wkładam wysokie, czerwone szpilki i jestem gotowa, nawet szybko mi to poszło. Wracam do salonu i wyciągam z kuchennej szafki kieliszki do wina, wszystko ustawiam na stoliku i czekam na mojego mężczyznę.
Dzwonek rozlega się szybciej, niż się spodziewałam, może też dziś wcześniej wyszedł, bez zastanowienia otwieram i zamieram widząc przed sobą Morozowa, staram się zatrzasnąć drzwi, ale przytrzymuje je ręką na tyle mocno, że nie daję rady.
-Czego pan chce? - patrzę na niego ze łzami w oczach, ale nie odpowiada.
Bez pytania wchodzi do mieszkania i przygniata mnie do ściany, jest silny i bezwzględny, boję się o siebie i dziecko, a jednak ten facet mnie podnieca, trzyma moje nadgarstki przyciśnięte do ściany i wodzi spojrzeniem po mojej twarzy, staram się uciekać wzrokiem i coraz szybciej oddycham. Opiera czoło o moją skroń i wdycha mój zapach, powoli zbliża swoje usta do moich, a ja nie umiem niczego zrobić, zaciskam powieki, spod których wypływają duże krople.
-Nie musisz się bać, nie zmuszę cię jeśli nie będziesz chciała – szepcze i odsuwa twarz, a mi jest tak strasznie szkoda go tracić.
-Miał pan się do mnie nie zbliżać.
-Mam sobie pójść? - patrzy na mnie z tak bliska, że dostrzegam ciemna plamkę na jego szmaragdowej tęczówce.
-Niech pan wyjedzie z Grenoble – wysuwam ręce z jego uścisku, ale zanim się odsunie układa dłonie na moich szczękach – niech pan wyjedzie i nigdy nie wraca, nie chcę – zaczynam płakać, a on patrzy na mnie z litością.
Odrywam od siebie jego dłonie, ale nie pozwala mi na to, przyciska swoje usta do moich, a ja tonę w przyjemności, tym razem robi to mocno i odważnie, wdziera się językiem do moich ust, a ja nie zamierzam z nim walczyć, od razu odwzajemniam pocałunek i wsłuchuję się w jego głośne oddechy, jego dłonie zjeżdżają powoli w dół moich pleców i zatrzymują się dopiero na biodrach, zaciska na nich palce, a ja zaplatam dłonie na jego ciepłej szyi. Nasz pocałunek jest intensywny i pełen namiętności, jęczymy sobie w usta pragnąc siebie coraz więcej z każdą chwilą, facet unosi mnie, a ja oplatam go mocno nogami, jego dłoń wsuwa się pod mój szlafrok i pociera pośladki ubrane w koronkę. Jego usta odrywają się od moich i powoli schodzą na szyję, a ja obejmując jego głowę przyciskam go do siebie, jest czuły i spragniony, zsuwa z mojego ramienia szlafrok razem z ramiączkiem stanika i zachłannie całuje każdy kawałek mojej skóry, a po chwili kieruje się znowu do moich ust, napiera na nie swoimi wargami mlaszcząc, mrucząc i wzdychając, a ja czuję jak drżę w jego objęciach, moja kobiecość pulsuje z pożądania i domaga się więcej.
W końcu przytomnieję i odpycham go od siebie. Patrzy na mnie z żalem i stara się mnie objąć, ale odchodzę kilka kroków poprawiając szlafrok i włosy.
-Żegnam pana – mówię stojąc do niego plecami.
-Nie rób tego.
-Przepraszam, nie powinnam dawać panu mylnych sygnałów. Proszę stąd wyjść i nigdy nie wracać, mam narzeczonego, bardzo go kocham i niedługo się pobieramy.
Odwracam się i widzę wściekłość w jego pięknych oczach, no chyba nie spodziewał się, że zerwę dla niego z Hugo.
-Pozwól mi być blisko.
-Jeśli jeszcze raz pana zobaczę, to wezwę policję – mówię stanowczo i otwieram drzwi- dobranoc.
Podchodzi bliżej mnie i wyciąga dłoń, odsuwam się i oplatam swoje ciało rękami.
-Nie walcz ze sobą – mruczy, a po moim ciele przebiega elektryzujący dreszcz, ma rację, walczę ze sobą- nawet jeśli to będą tylko krótkie chwile to warto.
-Proszę nie niszczyć mi życia, bo i tak jest bardzo trudne – zaczynam płakać, a on jednym ruchem mnie do siebie przyciąga i wciska mnie w swoją klatkę piersiową.
Jego serce uderza bardzo szybko, a ten dźwięk mnie uspokaja, jakbym od zawsze go znała i słuchała.
-Nie płacz kochanie – szepcze i całuje mnie w czubek głowy – nie zmuszę cię przecież do miłości – zaciskam powieki na te słowa i czuję jak odsuwa mnie od siebie, a po chwili patrzymy sobie w oczy – bądź szczęśliwa.
-Nie gniewaj się – pierwszy raz zwracam się do niego na ty i widzę jak się uśmiecha.
-Nie umiem się gniewać, jesteś dla mnie wszystkim, całym moim światem- znów kładzie dłoń na moim policzku, a ja nie umiem nie przymknąć powiek, jest mi tak dobrze.
Dotyka wargami moich ust, ale nie robi niczego więcej, chłonę jego oddech połączony z ciężkim zapachem perfum i staram się zapamiętać tę woń na zawsze. Gdzieś w środku wcale nie chcę, żeby odchodził, zdążył się we mnie rozgościć i nie pozbędę się już go z pamięci.
Kiedy się ode mnie odkleja nie odwracamy od siebie spojrzeń, stoimy jak zahipnotyzowani, jakby nic poza nami nie istniało. Robię krok w tył zaplatam ręce za plecami.
-Idź już – mówię opuszczając wzrok, ale nie spieszy się – idź.
Facet kiwa głową i po chwili widzę tylko zamykane za nim drzwi. Szybko przekręcam zamek i opieram się plecami o ścianę, przepadłam, utonęłam w jego oczach i uzależniłam się od dotyku. Źle mi z tym, bo bardzo kocham Hugo, jest mi z nim dobrze i chcę iść z nim przez życie, Morozowa znam raptem dwa dni, przecież to nic takiego w porównaniu do prawie czterech lat znajomości z Hugo.
-Hugo! - mówię sama do siebie i z przerażeniem patrzę, że jest już po dwudziestej drugiej, zaraz będzie w domu.
Biegnę do łazienki i szybko poprawiam włosy oraz makijaż i wracam do salonu, jak na zawołanie rozlega się pukanie, ostrożnie otwieram drzwi i spoglądam w ukochane piwne oczy. Facet szybko wchodzi do środka i mocno mnie obejmuje.
-To dla mnie? - opuszcza wzrok na mój dekolt.
-Nie, dla sąsiada, ale skoro przyszedłeś pierwszy to zapraszam.
Głośno mruczę kiedy nosem rozchyla poły szlafroka i sunie językiem po koronce biustonosza.
-Zjemy coś? Pięknie pachnie – odzywa się, a ja opuszczam ręce.
-No wiesz! - oburzam się – myślałam, że najpierw coś innego skonsumujemy.
-Na to mamy całą noc, chciałbym z tobą porozmawiać.
Udając obrażoną idę w kierunku kuchni, ale w duchu cieszę się, że najpierw zjemy, chcę ochłonąć po wizycie niezapowiedzianego gościa.
Nakładam nam krewetki na talerze, a Hugo nalewa wino.
-No słucham – zabieram się za jedzenie i wbijam w faceta wzrok.
-Chciałem cię jeszcze raz przeprosić.
-Nie wracajmy już do tego.
-Nie o to chodzi, zrozumiałem, że nie miałem powodu  potraktować cię tak jak w restauracji, już nie mówiąc o tym co w domu. Jest mi wstyd, bo zachowałem się jak ostatni cham. Nie mam prawa oskarżać cię o coś czego nie zrobiłaś i pewnie byś nigdy nie zrobiła. Jeśli już miałbym kogoś obwiniać o zbyt śmiałe kroki, to Morozowa, a nie ciebie kochanie.
Kiwam głową po każdym jego zdaniu i mam straszne wyrzuty sumienia, bo jednak zrobiłam to o czym zapewniałam, że nie zrobię.
-I właśnie dlatego chciałbym ci zaproponować, żebyście ze mną zamieszkali.
-Co?
-Zamieszkaj ze mną z Marcelem, jesteśmy rodziną, a wciąż mieszkamy osobno.
-No tak, ale…
-Nie chcesz? - przerywa mi.
-Nie, ale nie myślałam o tym, wiesz może gdyby nie dziecko. Nie zrozum mnie źle, nie chcę fundować mu huśtawki, dziś ze sobą jesteśmy, jutro możemy się rozstać, co mu wtedy powiem?
-Jasne… - wzdycha i spogląda w talerz.
-Pomyślę, obiecuję, porozmawiam z Marcelem.
-Oczywiście, jak sobie życzysz – uśmiecha się i opiera łokcie o stół – mam jeszcze jedną informację. W przyszłym miesiącu jedziemy na dwa tygodnie urlopu.
-Tak nagle?
-Przyjąłem propozycje Morozowa, za trzy tygodnie poprowadzę serię wykładów i zajęcia dla studentów.
Moje serce przestaje bić, a oddech się zatrzymuje, to nie może być prawda, i co ja mam teraz po tym wszystkim do niego jechać i zachowywać się jakby nigdy nic? Nie umiem udawać wobec niego obojętności, nie po tym co dziś zrobiliśmy…

Sypiając z Katem - odmienić przeszłość [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz