4. Łóżko, chatka i... cukierniczka?

109 10 0
                                    

   Kiedy wylądowałyśmy na małym lotnisku, (które w sumie w życiu nie nazwałabym lotniskiem tylko dosyć długim i w miarę równym trawnikiem) od razu kazano mi siąść do dosyć zdezelowanego pickupa. Lego i Yez siedziały na pace, ja z tyłu, za przyciemnioną szybą. T.J. z przodu, a na miejscy kierowcy Schoko. Od razu zauważyłam, że gdy tylko ruszyłyśmy brązowo oka zablokowała drzwi.

   Niby są po mojej stronie, ale jednak czuje się, jak więzień.

   Droga prowadziła przez rozległe pola i delikatne wzniesienia. Potem pojawiły się gęste lasy i góry z dużymi wzniosami. W końcu, po godzinie jazdy, pomiędzy drzewami, przez okno zobaczyłam rozległą polane. Kilka mniejszych i większych domków majaczyło w dole.

   — Patten, — oznajmiła T.J. — od teraz będziesz mieszkać z nami. — Schoko przewróciła oczami.

   Ona chyba też mnie nie lubi, ale można to w każdej chwili zmienić. Bo skoro mamy razem mieszkać, to może... — Głośny śmiech dotarł z zewnątrz do moich uszu. — Ta... Yez. Ona też tam będzie?

   — Hej Schoko, a może pójdziemy na te lody, co to ci obiecał Mendes? — wydzierała się przez zamknięta szybę ciemnoskóra. W odpowiedzi ta pokazała jej środkowy palec. Uśmiechnęłam się. — Ja ciebie też siostrzyczko.

   Patten okazało się wiochą, i to w najszczerszym tego słowa znaczeniu. Dwie albo trzy ulicę krzyż, domki z gliny i patyków, no i jeden, jedyny bar, który serwował wszystko, o czym tylko marzyli mieszkańcy tej zapchlonej dziury. Od wiewiórczej wątróbki, po jelenie jądra. A przynajmniej tak to wyglądała. Chyba nie polubimy się z Patten.

~*~

   —Nazywam się Alejandro Morgado i jestem bratem twojego ojca. — Przedstawił się wysoki mężczyzna z gęstą brodą. Ścisnęłam jego dłoń i patrząc prosto w jego oczy zaczęłam się śmiać.

   — To jest jakieś szaleństwo! —Powiedziałam pomiędzy wybuchami śmiechu. — Brat mojego ojca nie żyje już od dobrych dwudziestu lat.

   — W sumie to to jest oficjalna informacja, ale z tego, co wiem miewam się dobrze.

   — Nic już z tego nie rozumiem. Mam dosyć tych waszych dziwnych gierek, Odlotowych agentek i tego zasranego miejsca. Niech koś natychmiast mi powie: Gdzie jestem?! Co tu robię?! I dlaczego do chuja nie mogę porozmawiać jak człowiek z własnym ojcem?! — Zaczęłam krzyczeć.

   — Ponieważ żywi nie mogą rozmawiać ze zmarłymi. — Oparł poważnie.

   — Nie... nie... NIE! NIE! NIE! — Krzyczałam, z oczy płynęły mi łzy. — Mój ojciec wam to zlecił tak?! Chce mnie ukarać?! Ja wiedziałam, że coś tu od początku jest nie tak!!! — Podbiegłam do T.J. — Dawaj mój telefon! — Zaczęłam na siłę wpychać dłonie do jej kieszeni.

   — Nie mam!

   — To jakikolwiek, do cholery! —Zaczęłam szarpać jej kamizelkę.

   — Zostaw ją!

   Dołączyła do szarpaniny Lego i chwyciła mnie od tyłu za ręce. Wyrwałam się wymierzyłam pięścią w policzek. Trafiłam. Padła na ziemie. Usiadłam na niej i już miałam zdzielić ją ponownie, ale ktoś zatrzymał moją pięść. Odwróciłam się gwałtownie w tamtą stronę, ale ona była szybsza. Zrobiła unik. Padłam na twarz, a Schoko chwyciła moje dłonie i zakłuła w kajdanki.

   — Ty zdziro! — Usłyszałam tylko.

   — Język Dinach.

   — Rozcięła jej wargę!

Uciekaj, Byle Dalej [Camren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz