10. Że niby co!?

86 9 2
                                    

Zapaliłam światło, które oświetliło wnętrze chatki Freda. Zamknęłam drzwi i nie zdjąwszy kurtki usiadłam przy stole. Nadal nie otworzyłam tajemniczej kartki. Przełożyłam ją ponownie z prawej do lewej ręki. W środku było coś twardego, ale niezbyt ciężkiego.

Bomba? — Przeszło mi przez myśl i jak głupia przyłożyłam paczkę do ucha. Ona jednak nie wydawała nawet najmniejszego dźwięku. — Przecież to idiotyczne.

W końcu w niespodziewanym przypływie chwilowej odwagi jednym ruchem zerwałam jasno-brązowy papier. W środku znajdował się niezbyt duży dziennik. Miał on mocno zużytą i porywaną w wielu miejscach skórzaną okładkę, a z boku w kilku miejscach wystawały rogi powyrywanych stron. Bardzo ostrożnie otworzyłam pierwszą stronę.

~*~

Fernando Álvarez de Silva-Bazán y Waldstein

Dokładnie tak brzmi moje pełne nazwisko. Jednak we współczesnym świecie nie posługuję się moim rodowym, szlacheckim nazwiskiem. Tutaj nazywają mnie Fred Silva.

Mimo to, postanowiłem nadal kontynuować tradycję, którą od XVII wieku praktykuje moja rodzina. Dlatego, tak jak oni postanowiłem zapisywać to co przeżyłam lub to czego jestem świadkiem w moich dziennikach.

~*~

Październik 1996

Alejandro i ja przez ostatnie pół roku tułaliśmy się po świecie. Musieliśmy uciekać nie tylko przed naszą rodziną, ale i przed innymi mafijnymi rodzinami. Pewnego dnia, gdy już chcieliśmy przekroczyć granicę z Kanadą zabrakło nam paliwa. Niewiele myśląc wzięliśmy kanister i trochę gotówki i ruszyliśmy szukać pomocy. Nie mieliśmy mapy. Szliśmy dwa dni, aż w końcu naprawiliśmy na Patten. Przepiękne małe miasteczko, ukryte pośród gór, wysokich, gęstych lasów i jezior, wydawało się całkowicie odcięte i nie widoczne przez resztę rozbieganego świata.

Mieszkańcy tego miejsca pomogli nam. Sprowadzili samochód, nakarmili, przyjęli do domu.

Mieliśmy wyjechać następnego dnia. Ale los chciał, że gdy tylko minęliśmy graniczny miasta, nasze auto odmówiło posłuszeństwa. Nie wiem, co dokładnie się stało, ale nasze auto zaczęło dymić spod maski. Wróciliśmy na piechotę do miasta. Miejscowy mechanik – Gregor, powiedział, że naprawa zajmie mu tydzień. Po długiej rozmowie stwierdziliśmy, że to zdecydowanie za długo. Z wielkim bólem serca sprzedałem swojego Dodga, za cenę podniszczanego pickupa jednego z mieszkających tam drwali. Mieliśmy wyjechać jeszcze tego samego dnia. Po dwóch godzinach jazdy rozszalała się burza, jaką nigdy nie widziałem. Od razu uciekając przed wichrem i omijając zwalone na drogę konary potężnych drzew wróciliśmy do Patten, w którym ledwie się chmurzyło.

Gregor, gdy tylko nas zobaczył powiedział „Wy już jesteście nasi!". Decyzja zapadła naturalnie. Nie było pomiędzy nami dyskusji, rozważań. Po prostu zostaliśmy.

Mijały dni i tygodnie, aż w końcu minął miesiąc. W tym czasie zdążyłem kupić sporą działkę przy Happy Corner roud. I wraz z moim przyjacielem zaczęliśmy remont starej chatki w głębi lasu. Mieszkańcy okazali się bardzo pomocni.

Gregor często do nas zaglądał i przynosił obiady od swojej żony. A później zaczął przysyłać swoją córkę Sinuhe. Piękna dziewczyna od razu wpadła w oko mojemu kompanowi, a ja z radością w sercu przyglądałem się im z daleka.

~*~

Luty 1997

Od naszego przyjazdu do Patten minęło sześć miesięcy.

Uciekaj, Byle Dalej [Camren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz