Mike:
Wróciliśmy z naszego małego pogrzebu. Wszystkich wstrząsnęła śmierć Enza. Bonnie miała rację, nie zasługiwał na to. Znałem go około dwudziestu lat i śmiało mogłem stwierdzić, że był moim dobrym przyjacielem mimo tego, że straciliśmy kontakt na jakiś czas.
Na zdrowie przyjacielu
Pomyślałem i wziąłem łyka Burbona, którego uprzednio nalałem do szklanki. Stałem przy oknie w moim pokoju, który oczywiście należał również do Lalki.
Wracając do Bonnie, martwiłem się o nią i jednocześnie podziwiałem. Jest tak silna jak mało kto. Mimo tego, że straciła Enzo cały czas jest gotowa walczyć. Chociaż trochę się obawiam tego co będzie kiedy zakończymy sprawę z Klaus'em. Teraz Bon Bon ma cel, wie do czego dąży, a kiedy to wszystko się skończy nie będzie niczego takiego. Wróci nasz normalny tryb życia bez niego u jej boku.
-Daj mi to. - usłyszałem głos mojej Omegi, która po chwili wyrwała mi z dłoni szklankę i opróżniła jej zawartość. - To nie na moje nerwy. Muszę się upić.
O tak pij, jesteś wtedy bardziej uległy
-Coś się stało? - zapytałem jak na dobrego Alfę przystało chociaż i tak nie mogłem się doczekać kiedy moja śliczność się upije. Trzeba stwarzać pozory, prawda?
-Najpierw ludzie znikają, potem zjawia się jakiś tysiącletni chuj, a potem Enzo nagle nie żyje. Tego się nawet nie da logicznie wytłumaczyć!
Ciekawe czy w naszym życiu da się cokolwiek logicznie wytłumaczyć?
-Musimy to przetrwać i tyle. - powiedziałem.
-Przetrwać, to dobre słowo. Kto wie ile jeszcze z nas zginie?
-Lalka, to nie może się zdarzyć. Śmierć Enza również nie musiała się zdarzyć, a jednak podjął decyzję ochrony Bonnie całkowicie świadomy tego konsekwencji. Myślisz, że ja bym dla ciebie tego nie zrobił? Również bym cię ochronił nie patrząc na to co może mi się stać.
Chłopak popatrzył na podłogę i westchnął.
-Co z tego, że byś mnie ochronił skoro ja nie chcę żyć bez ciebie.
-Nigdzie się nie wybieram. Smutno by wam tu było beze mnie. - uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej do chłopaka. Odstawiłem szklankę na stolik i położyłem dłonie na jego policzkach.
-Bonnie, zaczekaj! - usłyszeliśmy krzyk z dołu. Cmoknąłem szybko w usta moją laleczkę, bo na więcej nie było czasu. Złapałem go za rękę i razem zeszliśmy do salonu.
W pokoju stała Bennett i trzymała w ręce sztylet.
-Teraz, albo nigdy. - powiedziała wiedźma.
-Czemu tak to pospieszasz? Elijah i Deli nie są jeszcze gotowi. - wtrącił Brett.
-Nie wspominałam już, że Klaus stał się pełną hybrydą? Im szybciej tym lepiej. Ile razy przestrzegano nas przed tym, że sztylet w rękach tego człowieka to najgorsze co może się stać. Macie wybór, albo idziecie ze mną, albo zostajecie tu i patrzycie jak pewnie też umieram.
Bonnie wyszła z domu. Spojrzeliśmy po sobie i razem również podążyliśmy za dziewczyną. Wszystkie dzieci oprócz Eli i Deli zostały w domu razem z Brad'em i Minho. Sivan nie nadawał się do takich rzeczy, był zbyt kruchy.
-Do czego potrzebne są dzieciaki? - zapytałem. Wydawało mi się to nieco podejrzane, że akurat ta dwójka ma coś robić ze sztyletem.
-Zaklęcie jest duże. - zaczął Talbot. - Jedną osobę rozerwie na strzępy, ale w cztery obędzie się bez tego.
CZYTASZ
Descendants | Dylmas
FanficDruga część A/B/O "In another time" Wszystko się ułożyło, a każdy znalazł swój własny przepis na szczęście. Jednak wśród nas znajdują się osoby, które w jednym momencie mogą wszystko zniszczyć. Nowa postać, nowa historia, nowy problem do rozwiązania...