Ten z poszukiwaniami

304 18 17
                                    

Brett:

Bonnie powiedziała nam to czego dowiedziała się od Auryn. Tak jak to wcześniej ustaliliśmy to właśnie ja i Bennett udamy się na poszukiwanie sztyletu.

Stałem właśnie w sypialni i pakowałem rzeczy do plecaka. Nie wiemy ile zajmie nam szukanie ostrza. Może być wszędzie. Usłyszałem trzaśnięcie drzwi do pomieszczenia.

-Musisz iść? - zapytała moja Omega.

-Wiesz, że tylko ja jestem w stanie skakać po rzeczywistościach bez żadnych przedmiotów. - poczułem jak chłopak oplata mnie rękoma od tyłu.

-Ale ja nie chcę, abyś znikał. - powiedział słodkim głosikiem. Od razu zmiękło mi serce. Obróciłem się i usiadłem na łóżku. Liam stanął pomiędzy moimi nogami i zaplótł ręce na mojej szyi. - Odkąd jesteśmy razem jeszcze nigdy się nie rozstawaliśmy.

Fakt, od tych cudownych 17 lat nigdy nie zostawiłem Sezamka na dłużej niż cztery godziny. Patrzyłem na jego smutny wzrok i chciałem zrobić wszystko, aby w jego oczach znowu zobaczyć radość, ale jedyną opcją na pocieszenie chłopaka było bycie przy nim.

-Wrócę za nim się obejrzysz. - Dunbar odwrócił na chwilę głowę po czym ponownie na mnie spojrzał.

-O już wróciłeś? Faktycznie szybko. - powiedział na co się zaśmiałem. Liam też na chwilę się uśmiechnął. - Boje się, że coś ci się stanie.

-Mały, jestem stutrzydziestoletnią hybrydą, dam sobie radę. Będę miał też Bonnie, nie martw się. W końcu co może być trudnego w odnalezieniu sztyletu, który może wskrzeszać Bennett'ów i przemieniać innych w takich jak ja. Chodź do mnie. - przyciągnąłem chłopaka bliżej siebie tak, że usiadł mi na kolanach. Przytuliłem go do siebie, a on od razu wtulił się w moją klatkę piersiową.

No proszę jak mam zniknąć na dłużej to od razu robi się z niego przylepa

-Lepiej ci już? - zapytałem dalej go do siebie tuląc.

-Jeszcze czegoś mi tu brakuje. - podniósł głowę i złączył nasze usta. Obdarzyłem go najbardziej namiętnym pocałunkiem na jaki było mnie stać.

-A teraz?

-Teraz może jakoś przeżyje.

-Nie może tylko na pewno. Chodźmy, Bonnie pewnie już czeka. - wstaliśmy z łóżka, wziąłem w rękę plecak i wyszliśmy z pokoju. W holu stała już Bennett, która żegnała się z Enzo. Chciałem zrobić krok, ale Liam kurczowo trzymał się mojej ręki.

-Liam. - zaczął Mike. - Puść go już.

-Nie. - odpowiedział stanowczo mój maluch.

-A co jeżeli powiem, że pójdziemy na striptiz?

No chyba nie

-Mike jaki ty jesteś głupi. Z kim ja się związałem?! - wtrącił Theo. - Chodź Li, Brett i Bonnie dadzą sobie radę.

Sezamek w końcu mnie puścił i dopóki znowu nie zaczął marudzić opuściłem z Bonnie willę. Szliśmy leśną drogą w stronę polany. Do przeniesienia nas potrzebowałem większej przestrzeni.

-Boisz się? - zapytała Bennett.

-Szczerze? To trochę tak. Kto wie do jakiej rzeczywistości trafimy, w jakim czasie, kogo spotkamy.

-Mam nadzieję, że wszystko w miarę nam wyjdzie. - westchnęła. Oboje mieliśmy w sobie tą nutkę niepewności. Po chwili doszliśmy na polanę.

-Masz? - zapytałem.

-Oczywiście, że tak. - wiedźma podała mi woreczek z prochem. Były to pozostałości po sztylecie, którego użył Enzo do wskrzeszenia Bonnie. Proch był potrzebny, aby trafić do miejsca w którym znajdowało się ostrze. Wysypałem sobie trochę prochu na dłonie. Złapaliśmy się z dziewczyną za ręce. Zamknąłem oczy, aby skupić się na przeniesieniu. Wokół nas zaczął wiać wiatr, a niebo lekko się zachmurzyło. Usłyszeliśmy trzask.

Descendants | Dylmas Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz