Epilog

423 23 42
                                    

Thomas:

W życiu każdego przychodzi taki czas w którym jest nam niezwykle ciężko, a wszystko dookoła wydaje się skomplikowane. Poddajemy się i nie mamy siły już dłużej walczyć z otaczającymi nas problemami. Jednak jest to najgorsze co możemy zrobić. Nie możemy pozwolić na to, aby to wszystko nas przytłoczyło. Musimy z tym walczyć. Pewnie zastanawiacie się dlaczego podjąć walkę z czymś z czym prawdopodobnie nie mamy szans? To proste, nie ma rzeczy, osoby, sytuacji nie do pokonania. Skąd to wiem? Moja rodzina tak zrobiła.

Wszyscy tutaj zebrani wygrali z kimś kto miał być niepokonany. Pokazali jak silni mogą być kiedy stawką jest czyjeś życie. Co prawda nie każdy z nas przetrwał ten ciężki czas.

Enzo mimo tego, że odszedł na zawsze pozostanie w naszej pamięci i sercach. Poświecił się dla Bonnie, aby ta mogła żyć i uratować nas wszystkich.

Dzisiaj brakuje jednego z nas, ale jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek. Każdy z nas odkrył na ile go stać.

-Nic nie jest gotowe! - krzyczał Theo. - Tyle ludzi w domu i ja się pytam jak ciągle jesteśmy w jednej wielkiej rozsypce?!

-Lalka uspokój się, mamy jeszcze godzinę. - Mike dzielnie próbował opanować sytuację.

-Nie lalkuj mi tu teraz, a ruszaj dupę po choinkę!

-Chinkę? - Parker uśmiechnął się cwaniacko.

-CHOINKĘ debilu!

No tak, dzisiaj jest wigilia. Przez to całe zamieszanie z umieraniem i tak dalej straciliśmy poczucie czasu, ale Theo oczywiście był przygotowany. Od wczoraj zajmował się gotowaniem i dekorowaniem domu w czym pomagał mu Brad. Tylko co to za święta bez choinki z tysiącami lampek?

Mike razem z Brett'em i Dylanem wyszli do ogrodu ściąć jakieś drzewko, które będzie się nadawało do naszego salonu.

Chciałem pomóc Raeken'owi w przygotowaniach, ale jedyne co mogłem zrobić to nie przeszkadzać mu.

Postanowiłem udać się do łazienki w mojej sypialni i poprawić włosy. Zajęło mi to bardzo mało czasu, więc już po chwili znowu nie miałem co robić. Usiadłem na łóżku i od razu spojrzałem na szafę, która nagle stała się bardzo interesująca. Podszedłem do niej i otworzyłem jedno skrzydło drzwi. W oczy od razu rzuciła mi się kurtka, która nie wyglądała na nową, a już tym bardziej nie moją. To zdecydowanie styl Dylana. Wziąłem ją do ręki i przyjrzałem się jej.

Może by ją założyć? Przecież nic złego nie może się stać

Już chciałem zarzucić ją na siebie kiedy zdałem sobie z czegoś sprawę. Od razu się rozbudziłem. Z kurtką w ręce zbiegłem do salonu gdzie od razu namierzyłem kominek. Szybko się przy nim znalazłem odpychając tym samym Minho, który dokładał drewna. Nie myśląc ani chwili dłużej wrzuciłem kurtkę w płomienie i patrzyłem jak powoli się spala. Jednak materiał stłumił i tak już mały ogień, przez co w kominku zaczęło powoli wygasać.

O nie, spalę to cholerstwo za wszelką cenę

Nagle z kominka buchnął ogień, który w moment pochłoną kurtkę.

-Teraz zdecydowanie lepiej. - odwróciłem się w stronę głosu i uśmiechnąłem się.

-Dzięki Bonnie. - zwróciłem się do dziewczyny.

-Nie ma problemu.

-Uwaga! - usłyszeliśmy krzyk Brett'a, który po chwili wpadł do salonu razem z choinką. O dziwo zmieścili się w drzwiach balkonowych. - O ja pierdole, nigdy więcej nie będę ścinał takich drzew.

Descendants | Dylmas Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz