#poprawiony
Szturchnięcie mamy wyrwało mnie ze snu. Rozmasowując obolały kark spoglądnęłam przez okno, gdzie malował się obraz Richmond – dzielnicy Londynu, w której się wychowałam. Wszystko wyglądało tak jak zdążyłam to zapamiętać.
Zajechałyśmy wreszcie na dobrze znaną nam ulicę. Mijałyśmy kolejne budynki w typowym brytyjskim stylu – wąskie, mierzące dwa piętra, położone ściśle przy sobie przez całą długość przecznicy.
Samochód zatrzymał się przy domu całym z czerwonej cegły. Nie zmienił się nawet w najmniejszym calu, nawet rośliny posadzone przed wejściem były zadbane przez wynajętych ogrodników. W środku znajdowały się już meble, porozstawiane w konkretnych miejscach, tak jak życzyła sobie tego mama. Wszystko od zawsze musiała mieć dopięte na ostatni guzik.
— Rozpakuj się, a potem zamówimy coś do jedzenia — powiedziała, kiedy wniosłyśmy do środka ostatnie kartony.
— Nie skorzystam, wychodzę — powiedziałam krótko, kierując się prosto do wyjścia.
— Dokąd?! — krzyknęła za mną zaskoczona.
Nie trudziłam się z odpowiedzią. Trzasnęłam za sobą drzwiami i ruszyłam do sąsiedniego domu. W momencie, gdy wspinałam się po schodach w kierunku masywnych drzwi wejściowych opanowało mnie uczucie lęku. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Spotkanie po latach sprawiało, że cała dygotałam z nerwów.
Wreszcie zdobyłam się na zapukanie w drewnianą powłokę. Od razu dało się usłyszeć szczekanie biszkoptowego labradora. Od zawsze kochałam Bentleya i byłam do niego niesamowicie przywiązana, jakbym sama była jego właścicielką. Dobrze pamiętałam chwilę, kiedy Matt dostał na dziesiąte urodziny szczeniaka i to, jak miałam mu za złe, że postanowił nazwać go tak, jak brzmiała jego ulubiona marka samochodów.
Drzwi otworzyły się zamaszyście, a przede mną stanął wysoki mężczyzna. Uśmiech na jego twarzy zastąpił wyraz ogromnego zaskoczenia. Otworzył szeroko oczy, za pewne nie dowierzając, że to właśnie ja znajdowałam się w tej chwili przed nim.
Zupełnie nie przypominał tamtego szesnastolatka, którego opuściłam dwa lata temu. Teraz przewyższał mnie o głowę, miał postawną, umięśnioną sylwetkę, a na mocno zarysowanej szczęce widniał kilkudniowy zarost, który dodawał mu dojrzałości.
Staliśmy przed sobą osłupiali, aż wreszcie rzuciłam mu się na szyję. Jego ramiona ciasno mnie objęły. Wsłuchiwałam się w jego ciężki oddech i pochłaniałam jego zapach. Oboje nie dowierzaliśmy, że ta chwila właśnie nastąpiła.
— Lily — szepnął w moje włosy.
— Tęskniłam.
Bentley zaskomlał przy moich nogach, po czym stanął na dwóch łapach również się ze mną witając.
— Mój kochany! — kucnęłam przy nim, próbując go przytulić, robiąc jednocześnie uniki przed jego językiem, który chciał wylądować na mojej twarzy.
***
— Zmieniłaś się nie do poznania — jęknął.
Znajdowaliśmy się w jego pokoju i rozłożeni na łóżku jedliśmy wcześniej zamówioną chińszczyznę. Bentley nie odstępował mnie na krok i nawet teraz leżał z nami z głową umieszczoną na moich kolanach.
— I kto to mówi! — roześmiałam się chyba pierwszy raz od naprawdę długiego czasu. — Jesteś ode mnie wyższy o głowę, a kiedy wyjeżdżałam z Londynu byliśmy tego samego wzrostu! A te mięśnie? Wyglądasz, jakbyś codziennie pakował ostro na siłowni!
— Trochę trenuję — wyszczerzył się. — Ty za to zapuściłaś włosy, jesteś niesamowicie chuda, urosły ci cycki i zrobiła się z ciebie ostra laska! Nie będę mógł odgonić kumpli z drużyny od ciebie!
— Grasz w drużynie?! — niemal zachłysnęłam się jedzeniem.
— A nawet jestem kapitanem — powiedział dumnie.
Pamiętałam, że od dziecka kochał sport, a najbardziej koszykówkę i zawsze marzył, aby trafić do szkolnej drużyny.
— Wow, ja za to niczego nie osiągnęłam przez moją chorą matkę — uśmiechnęłam się nieszczerze.
— Dalej jej nie znosisz?
— Jest pretensjonalna, zachowuje się jak bogata suka i nie widzi nic innego poza swoją pracą i odbiciem w lustrze – oczywiście, że jej nie znoszę — wycedziłam tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Matt przewrócił oczami po czym klepnął moje udo.
— Ale to twoja mama. Będzie z tobą na dobre i na złe.
Wybuchłam śmiechem.
— Na dobre i na złe to będzie błyszczyk w jej torebce.
— Rodziny się nie wybiera, Lils.
— Oh, a szkoda. Może wtedy miałabym szansę na jakiś normalny dom. Wychowały mnie nianie, bo ona była zajęta pracą. Chyba nie zapomniałeś, że to właśnie przez nią musiałam przeprowadzić się do Leeds, bo bez uzgodnienia ze mną podpisała kontrakt na dwa lata z jakąś firmą?! To był jakiś koszmar. Od zawsze twoja mama była dla mnie bardziej rodzicem, niż ona.
— Naprawdę mi przykro — złapał mnie za rękę. — Damy radę do skończenia szkoły, a potem wyniesiemy się do college'u.
No właśnie, szkoła. Prawie o niej zapomniałam. Za kilka dni miałam iść do nowego liceum. Jakoś udało mi się wywalczyć, żeby mama zapisała mnie tam, gdzie chodził Matt. Ona uczepiła się szkoły prywatnej, bo uważała, że osoby, które uczęszczają do takiej placówki mają większy potencjał do osiągnięcia czegoś niesamowitego w życiu. Byłam zdeterminowana do tego stopnia, że zagroziłam, że nie skończę tej szkoły, jeśli za moimi plecami zapisze mnie do prywatnego liceum. Po tym co działo się w Leeds wiedziała, do czego jestem zdolna i nie oponowała dłużej przy tym pomyśle.
— Trzymam cię za słowo. Najwyżej jak będę miała jej dość to wyniosę się do ciebie. Twoje łóżko jest ogromne!
Matt odchylił głowę do tyłu i się roześmiał.
— Każda, która tu przychodzi mówi to samo — uśmiechnął się cwaniacko.
— Boże, mam nadzieję, że nie pieprzyłeś nikogo w tej pościeli — skrzywiłam się zniesmaczona. — Właśnie, masz dziewczynę?
— Chyba żartujesz! Nie pamiętasz zasady „zalicz i zostaw"? — poruszył wymownie brwiami.
— Dobra, myliłam się, w ogóle nie wydoroślałeś — przewróciłam oczami.
— Oczywiście, że wydoroślałem! Umiem już wstawić pranie i zrobić jajecznicę.
— O Boże, Ann wychowała kalekę — złapałam się za głowę.
— Odczep się od mojej matki — szturchnął mnie w ramię i oboje wybuchliśmy śmiechem.
CZYTASZ
Impossible 🚬 (w trakcie korekty)
Fanfiction(Edytuje stare rozdziały i publikuje od nowa!) Lily Collins, nastolatka z deszczowego Londynu pragnie zapomnieć o przeszłości. W tym celu postanawia wszystko w swoim życiu zmienić, nawet szkołę. Jedyne co musi robić to po prostu nie wpakować się zno...