6

15.2K 905 256
                                    

#poprawiony

Przez moje ciało przeszedł dreszcz, kiedy zdjął kaptur i omiótł mnie pogardliwym spojrzeniem.

- Jakiś problem, maleńka? Zgubiłaś się w wielkim mieście? - zakpił ponownie wydmuchując w moją stronę dym z papierosa.

Zmarszczyłam nos i zaczęłam wachlować ręką, by odgonić ten smród. Jego postawa wzbudzała we mnie lęk, a opowieści Matta na temat Nialla jeszcze bardziej to potęgowały, ale sposób w jaki ze mnie kpił szybko przegonił uczucie strachu.

- Po pierwsze to nie zgubiłam się, mieszkałam w Londynie dłużej, niż ty do tej pory. Po drugie to tak, mam spory problem z tobą i twoim stosunkiem do ludzi! - niemal splunęłam.

Jego reakcja całkowicie wmurowała mnie w chodnik. Z pewnością nie spodziewałam się, że zacznie rżeć prosto w moją twarz.

Odchylił głowę i przez moment zanosił się śmiechem. Ze wściekłości zacisnęłam pięści.

Uspokoił się na moment, by odpowiedzieć.

- Muszę cię zasmucić, skarbie. Mam to w dupie - i powrócić do śmiania się ze mnie.

- Zgrywanie dupka i gardzenie mną sprawia Ci przyjemność? - warknęłam.

Uśmiechnął się złośliwie i wrzucił niedopałek na ziemię.

- W zasadzie, to bardzo.

- Rozmowa z tobą to strata czasu - przewróciłam oczami.

Minęłam go i ruszyłam prosto ulicą.

- Wracaj do domu, księżniczko. O tej porze ta dzielnica to nie miejsce dla ciebie - krzyknął i kolejny raz roześmiał się z największą ilością jadu, na którą było go stać.

Nie mogłam się powstrzymać i pokazałam mu środkowy palec.

Zirytowana szłam szybkim krokiem. Znałam tą okolice i wiedziałam, że nie cieszy się dobrą sławą. Postanowiłam, że najlepszą opcją byłoby jednak podjechać do domu autubusem, ponieważ nie miałam szansy zadzwonić po taksówkę - mój telefon rozładował się na dobre. Na moje nieszczęście okazało się, że najbliższy pasujący mi autubus przyjedzie dopiero za czterdzieści minut.

W uliczce nie było żywej duszy, gdy stąpałam po krzywej kostce brukowej. Otaczały mnie stare, zniszczone kamienice, które wyglądały jakby miały się lada moment rozlecieć i latarnie uliczne, ledwo oświetlające okolice. Było już całkiem ciemno.

Brama, obok której przechodziłam otworzyła się. Usłyszałam za sobą brzdęk szklanych butelek i gromkie śmiechy. Cała się spiełam mając w głowie najgorsze scenariusze. Przyspieszyłam kroku, ciężko dyszałam ze strachu i pośpiechu.

- Hej, ślicznotko! - krzyknął za mną męski głos. Lekko bełkotał.

Nie miałam zamiaru się odwracać. Szłam dalej ze zwieszoną głową.

- Ślicznotko, poczekaj na nas! Dotrzymamy ci towarzystwa! - wybełkotał drugi.

Byłam przerażona i chciało mi się płakać. Jak miałam się obronić przed dwoma facetami? W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby mi udzielić pomocy.

Czułam za sobą ich chwiejne kroki. Wreszcie jeden z nich zastąpił mi drogę. Miał na sobie obrzydliwy brudny dres, jego twarz była zaczerwieniona i nieogolona, ciemne włosy z kilogramową warstwą żelu zaczesał do tyłu a na dodatek śmierdział alkoholem.

Uśmiechał się obrzydliwie przyglądając mi się z góry na dół.

- Nie pogadasz z nami? - odezwał się drugi, znacznie niższy i łysy. Brakowało mu kilku zębów.

Impossible 🚬 (w trakcie korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz