Nazywam się Kim. Mieszkam z rodzicami w Los Angeles w Kaliforni.
Mam 170 cm wzrostu, jestem szczupła, mam brązowe oczy i (oraz lekko jaśniejszą karnacje niż na zdjęciu). Dzisiaj obchodze swoje 18-naste urodziny! Odkąd otworzyłam oczy czekały na mnie same niespodzianki. W moim pokoju byli rodzice ze stertą prezentów.
- Wszystkiego najlepszego Kim! - Zawołali, wiedziałam, że są szaleni, ale nie, że aż tak. Zaskoczyli mnie, śmiejąc się wstałam z łóżka i rzuciłam im się na szyję.
Kiedy rozpakowałam wszystkie prezenty zeszliśmy na dół po schodach do kuchni i zjedliśmy razem śniadanie.
- Kim - odezwał się wreszcie tata - musimy z tobą jeszcze o czymś porozmawiać.
- O co chodzi? - Zapytałam z promiennym uśmiechem, miałam wyśmienity humor.
- Nie pytałaś się nigdy o nasze karnacje. Widzisz sama, że swoją masz po mamie.
- No tak... Uczyłam się o dzidziczeniu - zaśmiałam się przewracając oczami.
- Chodzi mi o to, kim jest mama i skąd pochodzi.
Przerwałam jedzenie naleśnikia który stanął mi w gardle i spojrzałam na nich zdziwiona.
- Nie rozumiem.
Moi rodzice przez 18 lat unikali tematu skąd pochodzi mama, gdzie jest jej dom, rodzina.
- Widzisz, mama nie urodziła się w Kaliforni. - Ciągnął dalej tata - urodziła się na terenie Waszyngtonu, dokładniej niedaleko miasteczka Forks. W rezerwacie La Push.
- Yhym i co?
- Żyją tam plemiona pochodzące od Indian.
- OMG - zawołałam - chcecie mi powiedzieć, że mama pochodzi z plemienia Indian? - Zrobiłam wielkie oczy.
Jak na XXI wiek brzmiało to zabawnie. Zawsze miałam wyobrażenie o Indianach, że chodzą w szmatach, z pióropuszami na głowach. Jak teraz przyjrzałam sie mamie nawet pasowałoby jej w takich warkoczach i piórach. Racja, miała urode typowo Indianską, czerwona skóra, czarneoczy i ciemne włosy. Dlaczego tego nigdy nie zauważyłam?
O sobie nie mogłam tego powiedzieć, miałam karnację podchodzącą pod "czerwoną", ale nie dokładnie bo tata biały jest, moje oczy i włosy były bliskie mamy, ale mieszanka genów taty odrobine je zmieniła.
- Tak skarbie - potwierdziła mama w którą teraz się wpatrywałam wielkimi oczami - urodziłam się w rezerwacie La Push. Ten rezerwat należy do pewnego plemienia, to z niego się wywodzę. Nazywają się Quileute.
- Ale dlaczego nigdy mi o tym nie powiedzieliście? I dlaczego nigdy tam nie pojechaliśmy? Co z rodziną jaka tam zostawiłaś? Dlaczego ich zostawiłaś?
Mama usiała obok mnie i zaczęła opowiadać:
- Kiedy byłam nastolatką, zaczynały się tam dziać dość niebezpieczne i podejrzane rzeczy. Chciałam stamtąd uciec... - Przerwałam jej.
- Co niby się działo?
- Te niebezpieczne rzeczy to tak naprawdę tylko kolejny pretekst. - Wyjaśnił mi szybko tata, ale wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
- Kiedy twój tata przyjechał do Forks w sprawach biznesowych poznaliśmy się i w ciągu kilku dni zakochaliśmy się w sobie. Chciałam z nim uciec. I tak też zrobiliśmy. Jednak widzisz. Dawno temu, była pewna tradycja. - Zignorowała moje pytanie. - Byliśmy jedną wielką rodziną, mimo iż wywodziliśmy się z tego samego plemienia, często nie byliśmy spokrewnieni. Dlatego zaprzyjaźnieni rodzice obiecali sobie swoje dzieci, zanim tak naprawdę przyszły na świat. Zdarzało się to w moim czasach coraz rzadziej, dzieci mogły wyjść za kogo chciały. Widzisz Kim, moja rodzina była bardzo bliska z rodziną Black, która była potomkami Quila, wodza naszego plemienia. Byliśmy sąsiadami i przyjaciółmi. Nasze dwie rodziny pełniły jakby funkcję "szlachty" tego plemienia. Kiedy się urodziłam, byłam obiecana właśnie najmłodszemu synowi rodziny Black. Całe życie byliśmy przyjaciółmi, był dla mnie jak brat. Tak naprawdę gdybym dowiedziała się o tym wcześniej wyszłambym za niego z uśmiechem. Jednak dowiedziałam się o tym, kiedy już kochałam tatę. Zaczęły sie narady, zgromadzenia i przeróżne dyskusje. Ludzie nie chcieli abym wychodziła za "bladą twarz". A jednak ostatecznie rodzina Black której musiałam być poniekąd posłuszna wyraziła zgodę. Zawsze byli dla mnie jak druga rodzina, byli tóż obok, każde święto spędzaliśmy w gronie naszych dwóch rodzin. Bardzo mnie kochali i powiedzieli, że chcą mojego szczęścia. Tak więc, pozwolili mi uciec z tatą, pod warunkiem, że...
- Że co? - Dopytywałam się, byłam zaciekawiona opowieścią, jeszcze nie wiedziałam, że piękna opowieśc ma tragiczny dla mnie skutek.
- Że nasze rody i tak kiedyś się połączą.
- Co to oznacza?
- Że dzieci moje i Billa muszą za nas dokończyć umowę.
- Yyyy.
- Moja córka musi wyjść za jego syna.
- Co!? - Wrzasnęłam podrywając się z krzesła z taką prędkością, że aż je wywróciłam z hukiem. Po chwili zaczęłam się śmiać - mamo ale to jest głupota - myślałam, że to żarty - mamy XXI wiek i mogę robić co chcę, jest wolność słowa i wolność osobista. Wlić umowy średniowiecza, przeciesz nie mają do mnie żadnych praw.
- Po pierwsze to nie żarty, po drugie. Umowa została podpisana przez naszych pradziadków, wtedy to obowiązkowe.
- Ale już nie jest.
- Jest. Czasy się zmieniły, ale coś co zostało ustalone kiedyś, może wciąż obowiązywać.
- Co kur*a!?
- KIM!? - Wybuchnęli jednocześnie, nie pozwalali mi przeklinać.
- Jeszcze powiec mi, że jak tego nie zrobię to przyjedzie po mnie policja z La Push bo złamałam umowe ich, znaczy naszych przodków!
- Kim spokojnie.
- Spokojnie!? - Zawołałam z kpiną - jak mam być spokojna!? W dniu 18-tych urodzin dowiaduję się, że zanim się urodziłam byłam już zaręczona i w przeciwieństwie do ciebie nie znam tego chłopaka!
- Wiem, ale posłuchaj - położyła mi ręce na ramionach, widać, że jej też nie było łatwo.
- W ogóle skąd wiedziałaś, że będziesz miała córkę, a nie syna? - Uniosłam głos.
- Gdybyś była chłopcem... Musielibyśmy się starać z tatą o córkę, aż do skutku. Taka umowa....
- Rany boskie - ręką zarzuciłam włosy do tyłu - co za patologia... A co jeśli się nie zgodzę?
- Musisz, inaczej może wybuchnąć wojna między plemionami od których też jesteśmy zależni.
- Przeciesz mieszkamy tutaj, poprostu zniknęliśmy z ich świata! Oni nic nie wiedzą na nasz temat, nie znajdą nas. Dlaczego jesteś tak cholernie do nich przywiązania!?
- Bo to moja rodzina, mój dom i moje plemie - mruknęłą ze skruchą.
- Ale jakoś z niego uciekłaś!? - Syknęłam, nie obchodziło mnie, że jest jej przykro - jak mogłaś byś tak samolubna! - Warknęłam - uciekłaś ze swoim kochankiem i żyłaś ze świadomością, że zrobisz swojej córce takie świeństwo. Ty nie mogłaś się poświęcić, ale twoje dziecko już musi! Boże! - Krzyczałam unosząc oczy w sufit brak mi słów by opisać moją bulwersacje i to wszystko - jakie to egoistyczne!
CZYTASZ
Narzeczona mimo woli ~ Zmierzch
FanfictionOpowieść jak wiele innych o tytule "Narzeczona mimo woli", ale czy skończy się takim samym HAPPY ENDEM? Wyjątkowość bohaterów dostatecznie skomplikuje im życie oraz plany.