Rozdział 1

37K 1.2K 219
                                    

Szłam bardzo późnym wieczorem przez park w jednej z dzielnic Sydney, na umówione miejsce, gdzie miałam spotkać się z moim chłopakiem. Kocham go nad życie, jest moją pierwszą miłością, spotykam się z Brianem zaledwie od miesiąca i dopiero się poznajemy, ale już w pełni mu zaufałam jak nikomu innemu. Zawsze wspólnie chodzimy do kina, zabiera mnie do restauracji i na spacery. Gorzej z moimi relacjami z Jamesem - moim dwudziestopięcioletnim bratem. Mieszkamy razem w wynajętym, małym apartamencie. Nie mam rodziców, gdyż straciłam ich będąc dzieckiem, a wszystko to przez jeden tragiczny wypadek samochodowy. Właśnie od tamtego czasu on się mną zajmuje. Jest nadopiekuńczy i uważa, że jestem jego "siostrzyczką", o którą będzie dbał mimo kłótni i sporów, które po między nami następują. Litości, przecież mam już osiemnaście lat i potrafię sobie sama poradzić. Prawdą jest, że nic mu nie mówię, po prostu wychodzę bez jakiegokolwiek słowa. James nawet nie wie, że mam chłopaka, według mnie nie powinno go to interesować, to moje życie i nie będzie mi mówił co mam robić, tak jest lepiej gdy on tego nie wie. Czasami dochodzi pomiędzy nami do ostrej wymiany zdań, co kończy się nieprzyjemnymi tak zwanymi cichymi dniami. Mieszkanie wynajęliśmy za grosze, pod warunkiem, że je wyremontujemy. Teraz wspólnie je utrzymujemy. Dorabiam w niewielkiej restauracji, gdzie sprzątam, utrzymuję ład i porządek. James wychodzi rano do pracy, szczerze mówiąc nie mam pojęcia gdzie, z tego co pamiętam, to w jakiejś redakcji dziennikarskiej. Wraca późno zmęczony, nie rozmawiamy, tylko przeważnie wtedy, gdy musimy. Zawsze nasze pogadanki kończyły się kłótniami, nie mogliśmy się dogadać, ale mimo to musieliśmy ze sobą żyć.

Było około dwudziestej drugiej, może nawet później. W tym miejscu było pusto, bez jakiejkolwiek żywej duszy. Niemożliwe, musiałam czekać na Briana, a on zawsze był punktualny. Nie wiem dlaczego chciał się spotkać tak późno, mówił, że nie miał czasu popołudniu, a chce mnie zobaczyć i ubłagał, więc nie potrafiłam mu odmówić. Nagle usłyszałam szelest liści i odgłos łamanego patyka tuż za moimi plecami. Gwałtownie odwróciłam się, a moje serce zabiło szybciej, doszukiwałam się wzrokiem czegokolwiek, co mogłoby wywołać cichy hałas, ale niczego tam nie było. Wreszcie dostrzegłam małego kundla, który chodził w tą i we w tą między drzewami. Odetchnęłam z ulgą i szłam dalej przed siebie. Od oświetlonej uliczki znajdującej się za parkiem dzieliło mnie ze sto metrów. Po chwili znowu usłyszałam cichy zgiełk, zapewne to znowu ten pies za mną idzie, więc nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Byłam przekonana, dopóki coś, a raczej ktoś nie pociągnął za moją kurtkę, przez co znalazłam się na ziemi. Nad sobą zauważyłam postać ubraną na czarno z kapturem zarzuconym na głowę. Doznałam niemałego szoku i moje serce przyśpieszyło bicie. Nie mogłam dostrzec jego rysów twarzy, gdyż park ten nie należał do dobrze oświetlonych, przez co panowała w nim ciemność. Postawił mnie na nogi i mocno przytrzymał za ramię. Nie wiedząc co zrobić wyrwałam się z jego uścisku, po czym moja torba zsunęła się z mojego ramienia, jednak bez zastanowienia wzięłam nogi za pas i zaczęłam biec przed siebie. Pewnie to jakiś złodziej, który zamierza mnie okraść. W torbie był mój telefon, dokumenty i klucze od mieszkania, ale nie myślałam o tym zbyt dużo i po prostu biegłam przed siebie. Przyśpieszałam ile mogę, ledwo łapiąc oddech. Obróciłam się dla upewnienia jaka odległość dzieli mnie od niego. Ku mojemu zdziwieniu nie gonił mnie, po prostu stał w miejscu. Może chodziło mu tylko o moją rzecz? Jednak postanowiłam biec dalej nie zastanawiając się nad tym. Już obróciłam głowę na wprost by biec dalej, ale jednocześnie wpadłam na jakiegoś mężczyznę. Na sobie miał czarną bluzę, przez kaptur na głowie i panującą ciemność nie byłam w stanie zobaczyć jego twarzy, a słabe oświetlenie jednej ze starych latarni wiele nie dawało.

-Proszę, niech mi pan pomoże, jakiś mężczyzna mnie napadł i nie wiem co robić - zaczęłam go błagać, mój głos załamywał się z emocji i ledwo łapałam oddech, a moje płuca paliły od wysiłku. Obróciłam się, zobaczyłam jak mój napastnik zmierza w moją stronę i z każdym krokiem był coraz bliżej. On nie odpowiadał, więc z utraconą nadzieją chciałam biec dalej. Jednak tajemniczy mężczyzna złapał mnie z całej siły za nadgarstek, obrócił plecami do siebie i przytrzymał przy swoim torsie. Czułam jego oddech na karku.

-Nie bój się - szepnął mi do ucha, a po moim ciele rozeszły się dreszcze. Moje serce biło jak szalone i czułam jakby zaraz miało wyrwać się z mojej klatki piersiowej. Lada chwila zobaczyłam przed sobą mojego napastnika. Mój oddech przyśpieszył. Z całych emocji niekontrolowanie krzyk wydostał się z mojego gardła i zaczęłam się wyrywać, mężczyzna, który mnie trzymał przyłożył mi dłoń do ust i uniemożliwił mi każdy ruch przyciskając do siebie mocniej tak, że czułam jego bicie serca. Byłam bezradna. Za moment, po prostu znikąd zjawił się kolejny zakapturzony mężczyzna, dosłownie jakby wyrósł z ziemi. Trzymał w ręku taśmę, sznur i nóż. Czułam się jak w jakimś horrorze opowiadającym o samotnie spacerującej dziewczynie, którą napadają zboczeńcy, gwałcą, a na tak zwany finał - zabijają. Nadal miałam cichą nadzieję, że to sen, a raczej koszmar, z którego za chwilę się obudzę. Nie minęła minuta, a po opustoszałej drodze przejeżdżało czarne BMW. Ucieszyłam się w głębi serca, z optymistyczną myślą, że ktoś mnie uratuje. Samochód zatrzymał się nieopodal mnie i moich napastników. Drzwi pojazdu otworzyły się, a po chwili wysiadł z niego wysoki mięśniak z czarną skórzaną kurtką i okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Myślałam, że jestem uratowana, ale pech chciał, że Katie znowu myślała za dużo... Obszedł samochód i otworzył bagażnik. O co tutaj chodzi?! Próbowałam się wyrwać, aż mężczyzna po prostu mnie puścił. Jednak żaden nie zareagował, zaczęłam więc krzyczeć i biec przed siebie, ale zdałam sobie sprawę, że nie mam szans. Jeden z nich pociągnął za moje ubranie, po czym upadłam twarzą na ziemię. Nieco już osłabiona i zdruzgotana zaczęłam się podnosić. Podparłam dłonie o ziemię i podciągnęłam znajdując się już na kolanach. Na marne, gdyż kolejny z całej czwórki przewrócił mnie odwracając na plecy. Krzyk ponownie wydostał się z mojego gardła, ale na marne, bo nikogo prócz nich i mnie tu nie było. Począł uderzać moją głową o ziemię, co spowodowało, że byłam już na pół przytomna, traciłam świadomość tego, co się wokół mnie dzieje. Przestałam krzyczeć i stawiać opór, byłam zbyt słaba. Obraz przed oczami stawał się zamazany, a głowa zaczynała bezlistośnie pulsować. Ich slwetki widziałam już jako czarne plamy, miałam mroczki przed oczami. Obezwładnili mnie, przez co odczuwałam ból. Łzy mimowolnie poczęły wypływać z moich powiek. Gwałtownie podnieśli mnie pociągając za moją białą kurtkę, po czym nie zwracając na nic uwagi po prostu wpakowali do bagażnika.

-No to ją mamy - odezwał się gruby i zachrypnięty głos. Wydawał mi się to bardzo znajomy głos, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie go słyszałam, ponieważ byłam prawie nieprzytomna. Zatrzasnęli bagażnik i wsiedli do samochodu. Usłyszałam warkot silnika, po czym samochód ruszył z miejsca. Nie pamiętam kiedy, ale ogarnęła mnie ciemność.



~*~

LivAlivx // Hhidden11


Porwanie: Intryga (cz. I) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz