Rozdział 2

25.4K 1K 151
                                    

Obudziłam się, nadal mając ciemność przed oczami. Nie mogłam się ruszyć i nieubłaganie bolała mnie głowa. Najprawdopodobniej wciąż znajdowałam się w bagażniku, ale nie czułam, że jechaliśmy, staliśmy w miejscu. Słyszałam kroki, głosy obijające się o ściany przez wywołane echo. To zapewne jakieś puste pomieszczenie, być może garaż, albo piwnica. Wciąż miałam nadzieję, że to jakiś chory koszmar, problem w tym, że nie mogę się z niego wybudzić. Nie wiem ilu teraz ich jest, nie mam pojęcia co robić, nie wiem dlaczego tu jestem i czego oni ode mnie chcą. W głowie układały mi się najgorsze scenariusze, przez co jeszcze bardziej mnie rozbolała, tłumiło się w niej tysiąc myśli, których nie mogłam się pozbyć i za wszelką cenę poskładać w całość. Ciężko oddychałam i było mi duszno. Nie czekałam długo, aż ktoś gwałtownym ruchem otworzył bagażnik. Zaczerpnęłam powietrza, którego mi zaczynało brakować, mój oddech przyśpieszył, jak i rytm serca. Widziałam ich sylwetki, stali w pobliżu mnie, ale wbiłam wzrok w betonową podłogę, głośno oddychając. Słyszałam ich rozmowę, głos jednego z nich gdzieś słyszałam, byłam pewna. Spojrzałam wyżej, przeraziłam się, nade mną stał wysoki mężczyzna, trzymając swobodnie broń wzdłuż swojego ciała. Dokładnie jakby w każdej sekundzie był przygotowany do zaatakowania i zaciśnięcia spustu w celu zabicia kogoś, kogo uzna za "zagrożenie". Następnie swój wzrok skierowałam na trójkę rozmawiających mężczyzn. Wśród nich dostrzegłam kogoś, kogo kompletnie nie spodziewałam się tam zobaczyć. Tam stał Brian, we własnej osobie. Byłam zszokowana, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Niekontrolowanie z moich powiek wypłynęły łzy, nie panowałam nad emocjami, chciałam wyć, ale nie mogłam. On byłby ostatnią osobą, której tutaj się spodziewałam. Nawet na mnie nie spojrzał. Zaczęłam wszystko sobie układać w głowie. Chciał się spotkać, o bardzo późnej porze. Nie przyszedł do tego cholernego parku, w którym się umówiliśmy. Czy...to było zaplanowane? To jego głos słyszałam, teraz byłam tego w stu procentach pewna. Najchętniej wygarnęłabym mu wszystko, ale nie mogłam. Jedno pytanie nasuwało mi się do głowy... w jakim celu to wszystko?!

Jeden mnie pilnował stojąc nad otwartym bagażnikiem czarnego BMW, w którym nadal się znajdowałam. Rozglądał, jakby doszukiwał się czegoś w pustym pomieszczeniu. Brian i dwójka innych mężczyzn stali nieopodal i prowadzili konwersację, której nie zrozumiałam. Nikt nic do mnie nie powiedział, jakby nawet zapomnieli o mojej obecności w tym nieznanym mi miejscu. Zaczęłam rozglądać się po "terenie", w którym się znajdowałam . Leżałam w prawdzie na brzuchu, więc nie miałam zbyt dużych możliwości. Dokładnie jak przypuszczałam - znajdujemy się w pustym garażu. W pomieszczeniu nie doszukałam się żadnego okna, za to moją uwagę przykuły duże, metalowe drzwi, które żeby otworzyć, należy wpisać kod.

Ponownie spojrzałam na wysokiego mięśniaka stojącego nade mną, który również w tym samym momencie skierował na mnie wzrok. Na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek, który niezwykle mnie irytował. W jego oczach mogłam dostrzec ekscytację i jednocześnie gotowość, świadczyło to pewnie, że zadowalała go teraźniejsza sytuacja. Na pierwszy rzut oka wydaje mi się być najstarszy z pozostałej trójki, wyglądał na około trzydzieści lat. Reszta bodajże w wieku Briana. W tamtym momencie wiek był jak najmniej ważny. Bałam się, cholernie się bałam. Byłam ja i oni. Więc wciąż jest ich czterech. Ja jestem jedna, sama i bezbronna.

Pozostała trójka wreszcie skończyła swoją jakże długą i interesującą rozmowę i podeszli do mnie. Właśnie wtedy Brian na mnie spojrzał, pierwszy raz od tamtego momentu. Jego twarz wyrażała kompletnie nic, totalna obojętność. W jego oczach dostrzegłam po prostu neutralność. Odezwał się, ten najstarszy - jak przypuszczałam.

-Dave, krzesło.

-Już się robi, szefie - uśmiechnął się do niego, wyraźnie podkreślając ostatnie słowo. Udał się na drugi koniec pomieszczenia, gdzie zabrał krzesło stojące w roku. Potem gwałtownym ruchem drugi z nich podniósł mnie z bagażnika. Cholernie zabolało, nie miałam żadnych sił. Brian wraz z owym Dave'm usadowili mnie na niewygodny mebel, który wcześniej blondyn umiejscowił na środku garażu. Spojrzałam z pogardą na "mojego chłopaka", w sumie, na nich wszystkich właśnie tak patrzyłam. Moje oczy były zaczerwienione od łez, których uroniłam już tysiące. Ich "szefunio" podszedł do mnie i szybkim ruchem zerwał mi taśmę z ust, na co syknęłam z bólu.

-Teraz powiesz mi grzecznie, gdzie on jest? - spytał grubym, zachrypniętym głosem wyciągając paczkę papierosów wraz z zapalniczką z kieszeni i zapalił jednego, tak zwanego szluga, zaciągając się nikotyną.

-Kto? - odpowiedziałam pytająco przez łzy. Pochylił się nade mną i wypuścił dym ze swoich ust prosto na moją twarz.

-Nie udawaj, że nie wiesz, skarbie - powiedział zmieniając ton głosu, który mnie coraz bardziej irytował. Moje oczy wypełniły łzy, które po chwili zaczęły mimowolnie spływać po moich policzkach. Wtedy nie kontrolowałam emocji, które się we mnie znajdowały.

-Czego ode mnie chcecie?! Musieliście mnie z kimś pomylić, ja nic nie zrobiłam! - wykrzyczałam z resztek sił, których miałam już naprawdę niewiele. Zaraz po tym dostałam mocny cios w twarz, który spowodował mój upadek z krzesła. Wtedy znowu zapadła ciemność przed moimi oczami.

~*~

Ledwo uniosłam ociężałe powieki, które zaraz potem zraziły promienie słońca dobiegające zza okna. Moja głowa pulsowała, ciało było obolałe, a skóra na policzkach mnie piekła. Leżałam na starej kanapie, ale tym razem swobodnie. Próbowałam się podnieść na łokciach, ale każda próba kończyła się ponownym upadkiem do poprzedniej pozycji, co było spowodowane najprawdopodobniej silnym bólem głowy. Zrezygnowana, wolnym ruchem dłoni przetarłam twarz, po czym spojrzałam na wyraźnie widoczne ślady znajdujące się na moich nadgarstkach, zaczęłam je masować, co powodowało kolejny ból. Wolnym ruchem podniosłam się, co wreszcie mi się udało i usiadłam w rogu na kanapie. Przeczesałam dłonią moje roztargane włosy, rozglądając się wokół. Ściany w pomieszczeniu, z których już odpadała farba, były koloru beżowego, a na nich znajdowało się wiele plam. Po lewej stronie od brązowej kanapy, stała stara nieduża komoda. Pokój ten był bardzo mały, a jedyne okno znajdujące się w nim było zakratowane, co wiązało się z tym, że nie miałam żadnych szans na ucieczkę przez nie. Przyjrzałam się z oddali drzwiom, które były delikatnie uchylone, a w nich nie zauważyłam zamka. Wstałam i na bosych nogach, ostatkiem sił, podeszłam do nich. Niepewnie delikatnie nacisnęłam za klamkę i otworzyłam je szerzej. Moim oczom ukazał się korytarz. Na ścianach po obu stronach znajdowały się drzwi. Zrobiłam krok do przodu i wciąż się wahając pociągnęłam klamkę każdych z nich, niestety one były zamknięte. Ciekawiło mnie, co się znajdowało w tamtych pomieszczeniach. Zrobiłam kolejne kilka kroków do przodu, na końcu korytarza znajdowało się wejście do toalety. Przechodząc dalej w lewo ujrzałam salon łączący kuchnię. To jakiś niewielki dom, który nie był urządzony najgorzej, jak na takich "gangsterów" przystało. W kuchni znajdowało się kilka zabudowanych szafek wraz z lodówką, a na środku niewielka wyspa kuchenna. Było w niej bardzo szaro, nieco ponuro. W salonie na środku znajdowała się czarna kanapa, która wyglądała już na starą. Na przeciwko niej dostrzegłam zestaw mebli, a na samym ich środku stał telewizor plazmowy. Wyblakły, czerwony kolor znajdujący się na ścianach, oświetlały promienie słońca wydobywające się zza kratowanych okien, tak jak w każdym innym pomieszczeniu. Nikogo tu nie było. Pusto i cicho. Nie wiedząc, co robić, powoli zaczęłam kierować się w stronę pokoju, w którym się obudziłam. Moim oczom jednak nie umknęły mniejsze drzwi znajdujące się w pobliżu tych wyjściowych, przez które kompletnie nie miałabym szans ucieczki, gdyż były zamknięte na kilka zamków, jak w więzieniu. Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia, prawda? W takim razie moja już umarła. Bez zastanowienia ruszyłam w stronę mniejszych drzwi, które przykuły moją uwagę. Delikatnie nacisnęłam klamkę i ujrzałam betonowe schody prowadzące w dół. Nie zastanawiąc się chciałam powoli udać się w tamto miejsce. Jednak usłyszałam głosy, które stawały się coraz wyraźniejsze. To byli oni. Podejrzewałam, że był tam garaż, bo nie wiedziałam jakie inne pomieszenie mogło się tam kryć, chociaż czasami mam wątpliwości. Powolnym ruchem zaczęłam się wycofywać. Zmierzałam w stronę pokoju, ale nie miałąm zbyt wielu sił by przyśpieszyć. Po cichu zmierzałam do pomieszczenia, jednak ktoś przytrzymał mnie z całej siły za ramię.


~*~

Nieco nudnawy, później się rozkręci ;)


LivAlivx // Hhidden11

Porwanie: Intryga (cz. I) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz