Pov Mikey
- To jest lepsze od "Tytanika" - stwierdził Bob, patrząc na mojego brata i Franka.
Niższy chłopak wyrywał się jak opętany, krzyczał coś i kopał ochronę. Za to Gerard szedł spokojnie, zupełnie jakby wcale przed chwilą nie próbował uciec ze szpitala psychiatrycznego i wcale nie dokonał napaści na lekarzy.
- Nasze shipy są po prostu najlepsze - skwitowałem, na co Bob przytaknął.
Podeszliśmy do drzwi budynku. Kogoś jednak brakowało.
- Gdzie jest Ray? - zapytałem.
- Gra z szamanem w łapki - Bob wskazał na chłopaka siedzącego na trawniku i faktycznie grającego w łapki, tyle, że z powietrzem.
- Chyba zaczęli się dogadywać - stwierdziłem.
- Ostatnio na terapii grupowej Ray zdawał się go bać.
- Polubili się - spojrzeliśmy z Bobem na siebie znacząco.
- SHIP! - pisnęliśmy równocześnie, przez co kilka osób się na nas spojrzało. Jak niezręcznie.
Wbiegliśmy do szpitala i zaczęliśmy śledzić naszych kompanów terapii grupowych. Na pewno lekarze zadzwonią do rodziców. Donna zabije Gerarda, jak się o tym dowie... Cóż, tak bywa.
- Mikey, ukradnijmy ciastka ze stołówki - nagle zaproponował Bob.
- W sumie, czemu nie? Znudziło mi się śledzenie tych debili.
- Co będzie, to będzie. Ewentualnie nie będzie...
- Ale to było głębokie - powiedziałem z uznaniem.
- No wiem.
Udaliśmy się do stołówki. Postanowiliśmy nie brać przykładu z Franka i Gerarda, więc nie zabraliśmy ze sobą szyszek ani żadnej innej broni konwencjonalnej. Po prostu niepostrzeżenie weszliśmy do odpowiedniego pomieszczenia.
- Zagadaj kucharkę, a ja dokonam zbrodni - odezwał się Bobuś.
- Od kiedy kradzież ciastek to zbrodnia? I dlaczego to ja mam zagadywać kucharkę...? - w odpowiedzi chłopak jedynie popchnął mnie na kobietę w fartuchu. Prawie ją przewróciłem. Wielkie dzięki, Bob.
- Coś się stało? - uprzejmie zapytała kucharka. No nie... Moja aspołeczność mnie boli.
- Yyy... Nic, nic... - Mikey, ty debilu.
Blondyn wszedł do kuchni. Co tak wolno?
- W takim razie ja już pójdę... - Zbita z tropu kobieta udała się do kuchni. Zaraz...
- NIE! - krzyknąłem.
Kucharka spojrzała się na mnie jak na wariata. W końcu kogo ona spodziewała się w psychiatryku? Świętego Mikołaja?
- Na pewno wszystko w porządku? - myśl Mikey. Myśl!
- Boli mnie głowa. I nie mogę spać - Bob, pospiesz się. Robię z siebie pajaca przez ciebie.
- Yyyhyy... Może udaj się z tym do Twojego lekarza? Ja tutaj tylko gotuje...
- Świetna rada. Tak zrobię - BOB!
Blondyn wreszcie wyszedł z kuchni. Zabiję go.
- To... Do widzenia! - wybiegłem ze stołówki, a Bob za mną.
- Mam ciastka! - krzyknął uradowany.
- Nie odzywaj się lepiej...
- Brzmisz jak Frank...
- Szzz...
CZYTASZ
mad band || mcr
FanfictionMy Chemical Romance w jednym szpitalu psychiatrycznym. Gerard Arthur Way - osobowość wieloraka Michael James Way - depresja Frank Anthony Iero - sadyzm Raymond Manuel Toro - schizofrenia Robert Cory Bryar - masochizm ! ff pisane w celach humorystycz...