Pół godziny później, w drzwiach pojawił się Cass z jedną, dużą, podniszczoną, starą torbą podróżną. Faktycznie zdążył taką długą drogę pokonać w tak krótkim czasie.
Dean zaprowadził go do pokoju.-W szafie zrobiłem ci miejsce, a tamten fotel rozkłada się na łóżko.
-To wasz dom rodzinny?
-Nie do końca. Przeprowadziliśmy się tutaj po pożarze jak Sam jeszcze robił w pieluchy. To był kiedyś nasz pokój, ale potem ja z ojcem wyremontowaliśmy górę i tam jest strych i obecny pokój Sama.
Cass położył swoje rzeczy na fotelu i wyciągnął z nich szarą teczkę. Udali się do kuchni, gdzie siedział już młodszy Winchester.
Usiedli przy stole, a niebiesko oki wyciągnął jakieś dokumnty.-To są wnioski. Aktualne, zabrałem je po drodzę z biura szeryfa. Ten jest na odszkodowanie, ten na zadośćuczynienie służby, ten na emeryturę ze służby, dodatkowy za straty osobiste, dodatek na rehabilitację. Ja pieniędzy nie wezmę, ale każdy grosz sie przyda. Pozaznaczaj co trzeba i podpisz. Jutro sie je złoży.
Podsunął mu wnioski, a ten zaczął je podpisywać.
-Drugą ważną sprawą jest sprzęt i ogólny plan rehabilitacji. Będziemy potrzebować kilku rzeczy, aby ułatwić Deanowi pobyt w domu. W łazience konieczne będą jakieś uchyty. Wysokie progi trzeba zniwelować. Tym można zająć się już jutro, bo dziś już raczej nic nie załatwimy.
Co do planu rehabilitacji. Na razie masaż pobudzający mięśnie i dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. Oprócz tego wypadałoby wychodzić między ludzi.Na ostatnie zdanie Cassa, na twarzy Deana pojawił się nieznaczny grymas. Mimo to nic nie powiedział.
Po omówieniu jeszcze paru innych ważnych spraw, Jessica zrobiła im kolację, która razem zjedli.
-Skąd jesteś Cass?
Zapytała nabierając jajecznicę na widelec.
-Swojego pochodzenia ogólnie nie znam. Wychowywałem się razem z przyrodnimi braćmi na bardzo ładnym zadupiu. Taka farma oddalona kilka kilometrów od najbliższego miasteczka. Nazwa tego miejsca nigdy nie była jakoś ważna, więc każdy nazywał to jak chciał.
-A ty jak nazwałeś?
Zapytał Sam.
-Różnie. Dom, farma, ogród, niebo…
-Niebo?
Zdziwił się młodszy Winchester.
-Można powiedzieć, że Chuck, nasz opiekun, którego nazwaliśmy ojcem, był bardzo religijny. Wychowała nas między innymi biblia.
-Jesteś z sierocińca?
Zapytał prosto z mostu Dean.
-I tak i nie. Nie wiem czy można było tak nazwać to miejsce. Chuck miał 4 synów, którzy pomagali mu z nami, a później można powiedzieć nami dowodzili. Priorytetem u nas było posłuszeństwo ojcu i jego rozkazom. A to, że tylko oni widzieli się z nim kiedykolwiek, to słuchaliśmy ich rozkazów. Oni mieli nam je jakby przekazywać.
-Czekaj. Ty nigdy nie widziałeś tego całego waszego ojca?
-Nie.
-To skąd pewność, że on w ogóle istnieje?
-Na tym polega wiara. "Błogosławieni cisi, którzy nie widzieli, a uwierzyli" Poza tym zostawił po sobie ślady.
Późno już, wypadałoby się umyć. Dean, próbowałeś już korzystać z wanny lub prysznica?-Można tak powiedzieć.
-Widzę po twojej minie, że się nie udało. Pomogę ci.
-Co, ale..
CZYTASZ
Sierżant Wiewiór [DESTIEL]
FanfictionSierżant Dean Winchester aka Wiewiór zawsze wracał pełen optymizmu. Miał swój pewien obyczaj, że pierwsze co robił po przekroczeniu progu to zostawinie swoich rzeczy i udanie się na przejażdżkę chevrolettem impalą z 1967 roku. Tym razem tak nie jes...