Ranek nastał bardzo powoli dla Deana. Przebudziły go raczej szmery w pokoju. Otworzył oczy i poczuł, że obok niego nie ma kogoś bardzo ważnego.
Ta osoba krzątała się po pokoju. Chodziła od okna do szafy, jakby intensywnie nad czymś myślała. Rzeczą która sprawiła, że Winchestera wkręciło w żołądku to to, że mebel był otwarty, a na fotelu była waliza… z trudem podniósł się do siadu.-Cass? Cass, co ty robisz?
-Ou. Wstałeś już.
Głos faceta wyrwał z zamyślenia Castiela i nawet trochę go wystraszył.
Ciemnowłosy obudził się jakieś dwie godziny wcześniej i walczył z myślami. Wydawało mu się, że wczorajszy dzień był zlepkiem przypadków chwili. Że to wszystko jest tępym złudzeniem i rano uznają, że tamto się nie wydarzyło. Bolało go to, ale jak zwykle uważał, że nie może myśleć tylko o sobie.-Wstałem… i ty też wstałeś. Możesz mi wytłumaczyć co robisz?
-Jaaa uznałem, że to chyba najlepszy moment by…
-Chcesz jednak odejść? Mimo tego co się wczoraj stało? Chcesz o tym wszystkim od tak zapomnieć?
-A.. A ty tego nie chcesz? Nie działałeś pod wpływem chwili?
-Może trochę tak, ale mówiłem na serio… skoro nie chciałeś było ukrócić to wczoraj, a nie bardziej ranić mnie dziś…
Dean z frustracją odwrócił wzrok. Nigdy nie zdobył się na taką ilość szczerości w mówieniu o uczuciach.
Cass zastanowił się chwile. To co usłyszał sprawiło, że spadł mu pewien ciężar z pleców.
Zbliżył się i usiadł na łóżku tuż obok niego. Ujął delikatnie dłonią jego policzek i obrócił jego głową tak, aby spojrzał na niego.
Jego oczy lekko lśniły.
Nic dziwnego. W głowie sierżanta toczył się istny festiwal spierdolenia i samo opierdolu. Zawsze stronił od innych uczuć, od miłości. Robił to, aby nie musieć się martwić i nikt nie martwił się o niego. Wiedział jaki był i czuł się niegodny tego, aby ktoś obdarzył go uczuciem, samemu bojąc się dzielić tym z kimś innym. Uważał, że i tak nie ma czasu, bo wojsko jest ważniejsze. On i tak nie zasługuje na szczęście. Może jedynie zazdrościć młodszemu bratu normalnego życia… teraz jak w końcu sobie pozwolił… Los każe mu cierpieć.-Dean…
-Idź sobie. Nie męcz mnie… to…
-Ja nie chcę zapominać. Nie chcę cie zostawiać.
-To dlaczego sie pakujesz?
-Myślałem, że… Słuchaj. Często jest tak, że umiem wyczuć ci siedzi w drugim człowieku…umiem do momentu, kiedy mną nie kierują uczucia. Źle to wszystko odczytałem… myślałem, że ty nie będziesz chciał…
Nie skończył, bo sierżant uciszył go pocałunkiem. Krótkim, ale namiętnym.
-Cass, skończ pierdolić i bierzemy się do roboty. Rehabilitacja sama się nie odbędzie.
-Ale masz szybko zmienne humory.
Dean wzruszył ramionami. Zaczęli od uciskania łydek i ud. Teraz, kiedy sierżant czuł dotyk mężczyzny, wydawało mu się to dużo przyjemniejsze. Do czasu unoszenia nóg. Castiel kazał mu samemu je unosić. On go tylko asekurował i troszkę pomagał.
Bez wątpienia ten poranek wyleczył go fizycznie, a ich obu psychicznie.
Przebrali się w jednym pokoju i udali na śniadanie.
Zasiedli do stołu, gdzieś Sam czytał gazetę, a Bobby który z jakąś godzinkę temu przyjechał, rozmawiał przez telefon udając szefa czegoś tam i kryjąc tym starego kolegę.
Na blacie leżał talerz z kanapkami.
Dwójka dopiero przybyłych zaczęła spożywać posiłek…w trochę niezręcznej ciszy.
CZYTASZ
Sierżant Wiewiór [DESTIEL]
Fiksi PenggemarSierżant Dean Winchester aka Wiewiór zawsze wracał pełen optymizmu. Miał swój pewien obyczaj, że pierwsze co robił po przekroczeniu progu to zostawinie swoich rzeczy i udanie się na przejażdżkę chevrolettem impalą z 1967 roku. Tym razem tak nie jes...