Rozdział drugi

1.7K 105 5
                                    


Przy samochodzie czekał Luke Wylde. Kołysał się na piętach, pogwizdując pod nosem. Na widok Ethana przywołał na twarz idealnie obojętną minę.

- W porządku, szefie? – zapytał. Miał włosy obcięte niemal przy samej skórze, jak u żołnierza, jednak brylanty w uszach sugerowały, że jakąś częścią siebie chciałby zostać raperem.

Blackmore nieznacznie skinął głową. Uniósł dłoń z wyprostowanymi dwoma palcami, po czym zgiął je, dając znać stojącym za nim ludziom, że mogą odejść. Mężczyźni oddalili się w stronę czarnego SUV-a, identycznego z tym, przy jakim stał Luke. Poruszali się niemal bezszelestnie, co pozostawało w opozycji do ich gabarytów. W umyśle Ethana nasuwało to skojarzenie z elektrycznymi samochodami.

- Na pewno w porządku? – brnął Luke. – Bo jakoś pan nie wygląda.

Ethan pomyślał o federalnych, z którymi rozmawiał Eddie. Ten sam Eddie, który teraz wykrwawiał się w Królewskiej Czerwieni. Była w tym jakaś ponura ironia, musiał to przyznać.

- Zapomniałem dokończyć kanapkę.

Luke zmarszczył czoło.

- Proszę?

- Kanapka – powtórzył Ethan cierpliwie. – Zapomniałem o kanapce.

Luke spojrzał ponad jego ramieniem.

- Mogę wrócić i...

Blackmore poklepał go po ramieniu.

- Lepiej nie. Tłok się tam zaraz zrobi.

- Gliny?

- Gliny, koroner. Typowy poniedziałek.

Luke skrzywił się nieznacznie.

- Jest źle?

- Jeszcze nie.

- Ale będzie?

- To zależy.

Luke znów spojrzał w stronę Królewskiej Czerwieni. Z tego miejsca widać było tylko kawałek szyldu wyciętego w kształt korony.

- Czarny Kot – powiedział Ethan z namysłem. – Federalnych interesuje, dlaczego tam, kurwa, chodzę.

Wylde zaczął się uśmiechać, lecz równie szybko przestał, gdy szef spiorunował go wzrokiem.

- No cóż – chrząknął – lubi pan to miejsce.

- To zacznę lubić inne.

Luke wysunął stopę do przodu i trącił niewielki kamyk czubkiem buta. A potem jeszcze raz. I znowu. Zastanawiał się nad czymś.

- Może założyli, że chodzi nie tylko o panienki? I jakoś, no nie wiem, skojarzyli to ze spotkaniami z tym smętnym gościem z Bogoty – zasugerował.

Blackmore wzruszył ramionami. Nie żeby taka ewentualność nie przeszła mu przez myśl – przeszła i to jako pierwsza. Co jednak mógł zrobić? Czekać na rozwój wypadków, nic poza tym. Rozpoczynając własne działania, wprowadzi tylko jeszcze większe zamieszanie. Niepotrzebny ruch, histeryczny. A on nie był histerykiem. Nie znalazłby się w tym miejscu, gdyby nim był. Nawet mając za ojca Alexandra Blackmore'a.

- Zależy, co jeszcze powiedział im Eddie.

- Może niewiele, może bardzo dużo. A panu co powiedział?

- Głównie starał się mnie przekonać, że nie powiedział nic.

- Czyli wszystko – mruknął Luke ponuro.

NIECZYSTE ZAGRANIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz