Rozdział siódmy

1.2K 105 16
                                    


Judith niechętnie wykonała polecenie. Coś w niej się buntowało i miała wrażenie, że za moment nie okiełzna tego buntu. Właściwie wcale nie chciała.

Zatrzymała się kilka kroków przed mężczyzną, spinając się w oczekiwaniu. Teraz miała okazję dobrze mu się przyjrzeć. Miał ciemne, zaczesane na tył włosy. Był przystojny w złowrogi, drapieżny sposób. Cechowała go pewna dostojność, szyk i klasa rodem z Long Island, ale Jude i tak wiedziała, że jest jednym z Tych Gości. Garnitur i koszula były drogie, czarne, tak samo jak jej strój. Czuła również emanujący od niego zapach. Pociągający, wręcz erotyczny, podobał się jej, chociaż wcale nie powinien.

- Bliżej – polecił, ale nie zareagowała.

Wstał, zbliżył się i złapał ją za twarz. Poruszał się szybko i zwinnie, jak kot. Jak łowca.

- Nie jesteś zbyt grzeczna.

Spróbowała go ugryźć, lecz mężczyzna cofnął rękę i zacisnął palce na jej gardle.

- Chcesz mnie zdenerwować czy po prostu taki masz sposób bycia? – Wydawał się rozbawiony, jednak w oczach miał chłód.

- Nie boję się ciebie – powiedziała i zaraz pożałowała tych słów. Dostrzegła rękojeść broni wystającą spod marynarki.

Uśmiechnął się nieprzyjemnie.

- Czyżby?

- Może odrobinę? – Spróbowała odwzajemnić uśmiech.

Mężczyzna przejechał jej kciukiem po wargach. Ten gest był jakoś tak nie na miejscu, tak zachowywał się namiętny kochanek, nie gość, który przyszedł zerżnąć dziwkę.

- Słusznie.

Judith wyciągnęła rękę i powoli przesunęła nią po piersi mężczyzny. Pod koszulą wyczuła twarde mięśnie. Spróbowała sięgnąć broni, ale domyślił się jej zamiarów. Złapał ją za kark, drugą dłonią wyrywając pistolet z kabury.

- Tego szukałaś? – zapytał, przesuwając lufą po jej policzku.

- Zastrzelisz mnie? – Jude nie odrywała spojrzenia od jego twarzy. – Proszę bardzo. Proszę, kurwa, bardzo.

W oczach mężczyzny zaszła jakaś subtelna zmiana i zamiast chłodu Judith zobaczyła fascynację.

- A ty co chciałaś zrobić?

Milczała, czując zimny metal sunący po szyi, potem piersi. Była w tym jakaś perwersyjna pieszczota, straszliwa i rozkoszna zarazem. Była w tym śmierć i obietnica wolności.

- To nieistotne – powiedziała cicho. – I tak tego nie zrobiłam.

Wargi mężczyzny wykrzywiły się w lekkim grymasie. Błękitne światło kładło się na jego twarzy, zmiękczało rysy. Gdzieś indziej mógł być zbawcą, powiernikiem sekretów, kochankiem, przyjacielem, tu był samym diabłem.

- Czerwień to kolor krwi, ale czerwień jest banalna – zaczął. – Ty nie nosisz czerwieni. Dlaczego?

Ponieważ każdy dzień tutaj jest jak mój mały pogrzeb, pomyślała, jednak nie powiedziała tego na głos.

- Lubisz ten kolor? – Lufa pistoletu pogładziła rozpięty top.

- Tak – potwierdziła Jude.

Mężczyzna pochylił się, dotykając czołem jej czoła.

- Ja też go lubię. – Ręka z bronią przesunęła się po brzuchu, zakreśliła kółko wokół pępka. – Jest elegancki, piękny... prawie tak jak ty.

NIECZYSTE ZAGRANIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz