Luke patrzył na front Oriona, marszcząc brwi. Zgasił silnik SUV-a, lecz cały czas trzymał ręce na kierownicy.
- No nie wiem, czy to dobry pomysł, szefie.
- Od kiedy zrobiłeś się taki sceptyczny? Zacząłeś we mnie wątpić? Czy może uważasz, że nie tyle udaję wariata, co nim jestem?
- Nie, w żadnym razie. Tylko... no nie wiem... to trochę tandetne, jak z filmu dla głupich bab.
Ethan pstryknął palcami, po czym wymierzył w niego wskazujący.
- O to chodzi. Scenariusz tak idiotyczny, tak groteskowy... że aż prawdziwy.
Neon Oriona mrugnął i zapłonął. Migotliwy blask wlał się do wnętrza samochodu, odbił w diamentach, które Wylde nosił w uszach.
- Ładnie wygląda, co?
Blackmore potwierdził.
- Następnym razem, jak powiem, że coś jest za daleko, przypomnij mi tę sytuację.
- Pan i tak mnie nie słucha, szefie.
- To postaw się czasem, Jezu Chryste. Miej odwagę forsować własne zdanie.
- Teraz moje zdanie jest takie, że ten numer nie przejdzie. A pan i tak swoje.
Ethan odprowadził wzrokiem wychodzącego z Oriona mężczyznę w czarnym płaszczu.
- Życie naśladuje sztukę, nie wiedziałeś?
Luke także patrzył na odchodzącego faceta. Nagle skrzywił się, jak gdyby o czymś sobie przypomniał. Błękitne światło neonu kładło się na jego twarzy.
- Tak sobie myślę...
- To nie myśl. – Ethan klepnął go w kolano, następnie wysiadł z wozu i ruszył w stronę wejścia do klubu. Nie oglądał się, żeby sprawdzić, czy Wylde za nim idzie. Wiedział, że tak jest.
Drzwi zamknęły się za nimi i znaleźli się w środku, w znajomym półmroku pachnącym pieprzeniem, pieniędzmi i alkoholem. W tle subtelnie grała muzyka, podłoga rozbłyskiwała im pod stopami na podobieństwo konstelacji. Ten detal szczególnie przypadł Blackmore'owi do gustu. Było trochę tak, jakby stąpał po czyimś kosmosie i zapragnął mieć taki dla siebie. Chociaż może... wystarczyłaby tylko jedna gwiazda.
Byli mniej więcej w połowie sali, gdy na drodze wyrósł im Elezi. Powitał ich z przesadnym pietyzmem, szczerząc się w szerokim uśmiechu. Tym razem miał na sobie błękitną koszulę w czerwono-pomarańczowe palmy, do której niekoniecznie pasowały jego nieśmiertelne zamszowe mokasyny. Z kącika ust zwisało mu cygaro; wymięte, znać, że długo je przygryzał.
- Panie Blackmore! Jak miło znów pana widzieć!
Ethan skinął głową w stronę stolików, o tej godzinie w większości pustych. Odsunął krzesło i usiadł na nim, pokazując, by to samo zrobił właściciel. Luke trzymał się z tyłu, lustrując salę.
- Napije się pan czegoś? – zapytał Elezi.
- Tak, whisky. Tylko zlituj się, nie te szczyny, które wciskasz klientom.
Elezi pstryknął na wyłaniającą się z zaplecza kelnerkę.
- Elena! – wrzasnął. – Dwa razy to, co sam lubię!
Dziewczyna kiwnęła głową. Odwróciła się i wróciła przez te same drzwi, którymi dopiero weszła.
- Wszystko w porządku, panie Blackmore? – Głos Eleziego był przymilny, tak samo wyraz jego twarzy.
CZYTASZ
NIECZYSTE ZAGRANIA
RomanceNOWA ODSŁONA ROMANSU MAFIJNEGO! Ethan Blackmore jest wysoko postawionym członkiem mafii. Wie jednak, że nigdy nie zasiądzie na samym szczycie, dlatego postanawia wcielić w życie plan, który pozwoli mu opuścić szeregi instytucji, z której się nie wyc...