Rozdział jedenasty

1.3K 100 7
                                    


Luke patrzył na front Oriona, marszcząc brwi. Zgasił silnik SUV-a, lecz cały czas trzymał ręce na kierownicy.

- No nie wiem, czy to dobry pomysł, szefie.

- Od kiedy zrobiłeś się taki sceptyczny? Zacząłeś we mnie wątpić? Czy może uważasz, że nie tyle udaję wariata, co nim jestem?

- Nie, w żadnym razie. Tylko... no nie wiem... to trochę tandetne, jak z filmu dla głupich bab.

Ethan pstryknął palcami, po czym wymierzył w niego wskazujący.

- O to chodzi. Scenariusz tak idiotyczny, tak groteskowy... że aż prawdziwy.

Neon Oriona mrugnął i zapłonął. Migotliwy blask wlał się do wnętrza samochodu, odbił w diamentach, które Wylde nosił w uszach.

- Ładnie wygląda, co?

Blackmore potwierdził.

- Następnym razem, jak powiem, że coś jest za daleko, przypomnij mi tę sytuację.

- Pan i tak mnie nie słucha, szefie.

- To postaw się czasem, Jezu Chryste. Miej odwagę forsować własne zdanie.

- Teraz moje zdanie jest takie, że ten numer nie przejdzie. A pan i tak swoje.

Ethan odprowadził wzrokiem wychodzącego z Oriona mężczyznę w czarnym płaszczu.

- Życie naśladuje sztukę, nie wiedziałeś?

Luke także patrzył na odchodzącego faceta. Nagle skrzywił się, jak gdyby o czymś sobie przypomniał. Błękitne światło neonu kładło się na jego twarzy.

- Tak sobie myślę...

- To nie myśl. – Ethan klepnął go w kolano, następnie wysiadł z wozu i ruszył w stronę wejścia do klubu. Nie oglądał się, żeby sprawdzić, czy Wylde za nim idzie. Wiedział, że tak jest.

Drzwi zamknęły się za nimi i znaleźli się w środku, w znajomym półmroku pachnącym pieprzeniem, pieniędzmi i alkoholem. W tle subtelnie grała muzyka, podłoga rozbłyskiwała im pod stopami na podobieństwo konstelacji. Ten detal szczególnie przypadł Blackmore'owi do gustu. Było trochę tak, jakby stąpał po czyimś kosmosie i zapragnął mieć taki dla siebie. Chociaż może... wystarczyłaby tylko jedna gwiazda.

Byli mniej więcej w połowie sali, gdy na drodze wyrósł im Elezi. Powitał ich z przesadnym pietyzmem, szczerząc się w szerokim uśmiechu. Tym razem miał na sobie błękitną koszulę w czerwono-pomarańczowe palmy, do której niekoniecznie pasowały jego nieśmiertelne zamszowe mokasyny. Z kącika ust zwisało mu cygaro; wymięte, znać, że długo je przygryzał.

- Panie Blackmore! Jak miło znów pana widzieć!

Ethan skinął głową w stronę stolików, o tej godzinie w większości pustych. Odsunął krzesło i usiadł na nim, pokazując, by to samo zrobił właściciel. Luke trzymał się z tyłu, lustrując salę.

- Napije się pan czegoś? – zapytał Elezi.

- Tak, whisky. Tylko zlituj się, nie te szczyny, które wciskasz klientom.

Elezi pstryknął na wyłaniającą się z zaplecza kelnerkę.

- Elena! – wrzasnął. – Dwa razy to, co sam lubię!

Dziewczyna kiwnęła głową. Odwróciła się i wróciła przez te same drzwi, którymi dopiero weszła.

- Wszystko w porządku, panie Blackmore? – Głos Eleziego był przymilny, tak samo wyraz jego twarzy.

NIECZYSTE ZAGRANIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz