Rozdział szósty

1.1K 106 8
                                    


Judith poszła do garderoby. Szczęśliwie, nie było tu nikogo oprócz niej. Przebrała się w czarny kostium z naszytymi cekinami, nastroszyła ręką włosy i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Powinna zrobić mocniejszy makijaż, ale nie miała na to czasu. Zresztą facetowi, który będzie na nią czekał, i tak nie chodziło o makijaż. Facetowi, przebiegło jej przez głowę, gdy wychodziła, mam nadzieję, że tylko jednemu. Na myśl, że może tam czekać kliku, zrobiło jej się jeszcze bardziej niedobrze.

Przeszła wąskim korytarzem, odbiła w prawo i znalazła się przed metalowymi drzwiami z szerokim pasem szkła u góry. Drugie takie same znajdowały się po przeciwnej stronie. Policzyła do trzech, starając się, jak to mówią w Hollywood, wejść w rolę. Kilka oddechów i już nie była sobą, nie była Judith Knight, tylko pozbawioną nazwiska i życiorysu tancerką. Była osobą odtwarzającą napisaną przez kogoś historię, grała parszywą rolę, za którą w jakimś innym świecie może nawet dostanie Oscara.

Pchnęła drzwi sali prób i weszła do środka. Zdziwiła się, że jest tu tak ciemno i przystanęła zaraz za progiem. Namacała włącznik, lecz wtedy rozległ się męski, wibrujący głos:

- Nie zapalaj światła. Jeszcze nie.

Zamarła z ręką na włączniku i nagłą pewnością w sercu. To świr, to na pewno będzie jakiś świr.

- Nie stój tak, podejdź – ponownie odezwał się mężczyzna.

Pokonując opór protestujących mięśni Judith zdołała się ruszyć. Zrobiła parę kroków przed siebie, wyławiając kolejne kształty z półmroku. Bywała w tym pomieszczeniu często, częściej niż inne tancerki. Nawet z zamkniętymi oczami istniało niewielkie ryzyko, że na coś wpadnie. Przemknęło jej przez myśl, że to chyba między innymi przez tę cholerną salę prób uwierzyła, że Orion to zwyczajny nocny klub. Bajerancki, ekstrawagancko i kosztownie urządzony, ale klub, po prostu klub, nie burdel. A jednak.

- Scena ma niezależne oświetlenie, prawda?

- Tak – potwierdziła schrypniętym głosem, zastanawiając się, skąd ten typ to wie. Musiał przyjść tu wcześniej i wszystko dokładnie obejrzeć. A może Elezi mu pokazał? I przy okazji wskazał ją, Judith, jako uroczą maskotkę na taki wieczór jak ten.

- Włącz je – polecił mężczyzna.

Oceniła, że jest po trzydziestce. Tak w każdym razie brzmiał, jednak mogła się mylić. Równie dobrze mógł mieć czterdzieści parę lat, co trochę ponad dwadzieścia. Podeszła do podestu, ukucnęła i przesunęła przełącznik na leżącej z tyłu listwie. Scena zapłonęła niebieskimi ledowymi punkcikami, zupełnie jak choinka. Pośrodku znajdowała się chromowana rura, ale Judith nigdy jeszcze nie miała mniejszej niż teraz ochoty, by tańczyć.

- Spójrz na mnie. – Usłyszała z tyłu.

Obróciła się i popatrzyła na mężczyznę. Nie widziała wiele, zaledwie ogólny zarys jego twarzy i sylwetki. Siedział na sofie pod przeciwległą ścianą. Sofie, na której Judith czasem odpoczywała.

- Jak się nazywasz?

- Jude.

- Jude? To dobre dla faceta.

Światła majaczyły w zawieszonych na ścianach lustrach, tworzyły swego rodzaju poświatę. Miało to swój urok, rodziło intymność. Byli tu tylko we dwoje – potępiona tancerka i enigmatyczny przybysz – i gdyby nie okoliczności, może byłoby to nawet romantyczne.

- Tak naprawdę mam na imię Judith, ale większość skraca to do Jude. – Nie musiała tego mówić, a jednak powiedziała. Może przez ten jego niski, wibrujący głos. Było w nim coś... hipnotycznego.

- Pozwalasz im na to?

- Bo co?

- Twoje imię jest na to zbyt ładne – wyjaśnił mężczyzna. – Nie skracałbym tak ładnego imienia.

- A ty? Masz jakieś? – To po prostu wymknęło jej się z ust.

Milczał przez chwilę.

- A chcesz, żebym miał?

Patrzyła na niego, starając się zobaczyć jak najwięcej szczegółów w wątłym błękitnym świetle.

- Nie, chyba nie.

Cisza zaległa między nimi, ciężka, wypełniona napięciem. Jude wiedziała, co zaraz nastąpi; znała scenariusz, nie pierwszy raz wcielała się w tę rolę. Zastanowiła się, ile jeszcze będzie takich dni jak ten i doszła do wniosku, że nieskończenie wiele. Elezi jej nie wypuści, nigdy. Był jak windykator długów rodem z koszmaru i będzie wynajdywał coraz to nowe sposoby, żeby ją tu zatrzymać. Aż dojdzie do tragedii. Kto wie, może powinno dojść do niej właśnie dziś?

- Zatańcz dla mnie, Judith – rozkazał mężczyzna.

Drgnęła na dźwięk jego głosu, jednak poza tym nie ruszyła się z miejsca. Cały czas patrzyła na ciemną sylwetkę, która odbijała się w rzędzie luster. Labirynt śmiechu? Tak to się nazywało?

- Powiedziałem: zatańcz.

- A jeśli tego nie zrobię?

Mężczyzna wychylił się do przodu i wyraźniej zobaczyła dolną połowę jego twarzy. Wąskie usta, prosty nos, ładnie zarysowaną szczękę.

- Będę zawiedziony.

- Nic mnie to nie obchodzi. – Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie. I miała to gdzieś.

- Nie chcesz mnie zawieść, uwierz mi. No, dalej. Zatańcz. – Przemawiał miękko, ale to nie była prośba. To był rozkaz.

Jude kucnęła przy listwie i przesunęła kolejny przełącznik. Obok znajdował się tablet, z którego wybrała pierwszą lepszą listę utworów i wcisnęła PLAY. Elektroniczne dźwięki zaczęły płynąć z głośników, przykrywając myśli, wzmacniając iluzję, że to tylko rola, tylko film.

Wskoczyła na podest i podeszła do rury. Okrążyła ją, wodząc opuszkami palców po chłodnym metalu. Coś prostego, pomyślała i zdecydowała się na krzesło. Zrobiła delikatny zamach nogą zewnętrzną, wybiła się z wewnętrznej, złapała rurę na wysokości bioder i okręciła się. Następnie przeszła do krucyfiksu, rzucając mężczyźnie wyzywające spojrzenie. W miarę jak tańczyła, opadał na nią spokój. Była tylko ona i muzyka, ruch i historia, którą pragnęła za jego pomocą opowiedzieć. Istniało wyłącznie to. Wszystko inne mogło nigdy nie nadejść.

Zawisła na rurze do góry nogami, przesunęła dłońmi po piersiach, po czym opuściła je ku podłodze. Patrzyła, widząc wszystko na opak. Świat, cały wywrócony, jej świat, który stanął na głowie. Zsunęła się na parkiet i zaczęła kołysać biodrami. Powoli rozpinała top, starając się przeciągnąć tę chwilę. Wtedy mężczyzna powiedział:

- Podejdź tu.


NIECZYSTE ZAGRANIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz