Rozdział czternasty

1.3K 99 9
                                    


Gdy Judith wyjrzała przez okno za dziesięć trzecia następnego dnia, samochód już tam stał. Ten upiorny czarny SUV, który wyglądał, jakby porywano nim dzieci. Samochód mafii, Jezu, co za bzdura. Patrzyła na niego, zastanawiając się, czy jednak nie powinna się wycofać. Facet może i potrafił ładnie mówić, ale nie zmieniało to faktu, że był strasznym sukinsynem. Raczej nie zaskarbił sobie jej sympatii, gdy się poznali, a okoliczności tego spotkania pozostawiały wiele do życzenia... A mimo to coś ją ku niemu pchało. Ten sam instynkt zagłady, który kazał mi zakochać się w Brianie, pomyślała kwaśno.

Pieprzyć to, nie wycofa się. Zamierzała zejść na dół, uśmiechać się i udawać, że cholernie dobrze się bawi. Przecież gorzej i tak być już nie mogło. Była dziwką, na miłość boską, i jeśli to nie świadczyło o ostatecznym upadku, to co niby miałoby nim być?

Równo o trzeciej zadzwonił telefon. Chociaż przez cały czas trzymała go w dłoni, gapiąc się na czarnego SUV-a, i tak rozejrzała się mimowolnie. Idiotyczny odruch, zakorzeniony zdecydowanie zbyt głęboko.

- Halo?

- Czekam na dole – rzucił Ethan i rozłączył się.

Jude posłała swojemu odbiciu w lustrze ostanie spojrzenie. W czarnej sukience za kolano prezentowała się nieźle, może nie od razu jak dama, ale... Otworzyła szafę i wyciągnęła z niej motocyklową kurtkę. Czuła się w niej bezpiecznie, zupełnie jakby w materiale zaklęty był duch jej brata, który mimo że nie żył, to jednak wciąż nad nią czuwał. No i w takim wydaniu prezentowała się zdecydowanie lepiej, z pazurem. Przy okazji nie zaziębi się, paradując z odkrytymi plecami, a to też ważne. Jakoś głupio byłoby umrzeć na zapalenie płuc. Już lepiej, żeby ją zastrzelili jak Dillingera.

Zbiegła po schodach, stukając obcasami botków z podróby zamszu. Intuicyjnie wybrała czerń, dbając, by nawet bielizna była w tym kolorze. Owszem, to jej ulubiony, ale czy gdzieś w głębi siebie nie chciała, żeby to Blackmore był zadowolony? To właśnie mój główny problem, skonstatowała, wychodząc z budynku, chcę, żeby facet był ze mnie zadowolony. Nieważne, że jest cholernym sukinsynem.

Jesteś profesjonalna. Pomyśl o tym w ten sposób.

Widząc ją, Ethan wysiadł z wozu. Ubrany w jeden ze swoich eleganckich czarnych garniturów wyglądał pociągająco i niebezpiecznie zarazem. Okrążył maskę i otworzył drzwi od strony pasażera. To był kolejny urzekający gest, który tylko wzmacniał wrażenie, że idzie na prawdziwą randkę z prawdziwym miłym facetem. Niestety, to wrażenie, choć czarujące, było złudne.

- Ktoś nas obserwuje? – zainteresowała się, siadając w fotelu pasażera.

Uniósł brew.

- Ponieważ?

Wzruszyła ramionami.

- Jesteś niepokojąco miły. Zakładam, że to na pokaz.

- Szarmancki – sprostował. – Jestem szarmancki. I nie, nikt nas nie obserwuje.

Posłała mu przeciągłe spojrzenie.

- Skoro tak twierdzisz.

Przekręcił kluczy w stacyjce i uruchomił wóz. Silnik zamruczał jak wielki kocur.

- Człowiek ma więcej niż jedną twarz – rzekł Ethan sentencjonalnie.

Jude czekała na dalszą cześć wypowiedzi, jednak ta nie nastąpiła. Samochód stoczył się z krawężnika i ruszył w górę ulicy. Blackmore prowadził z nonszalancką pewnością siebie, agresywnie, jednak nie nerwowo. Z pewnym zdziwieniem odkryła, że czuje się przy nim całkiem komfortowo, ale zaraz dopowiedziała sobie, że facet celowo chce uśpić jej czujność.

NIECZYSTE ZAGRANIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz